“Greatest Hits” to debiutancki album studyjny polskiego zespołu Clock Machine. Sam tytuł sprawia, że nie można przejść wobec tej płyty obojętnie. Dla niektórych słuchaczy może on wynikać ze specyficznego poczucia humoru, dla innych z wysokiego mniemania o swoim dziele. Spełnia on na pewno bardzo ważną funkcję – zaciekawia. Postanowiłem sprawdzić, jaką muzyczną wartość posiada “Greatest Hits”.

Na samym początku “In the flames” uderza w nas niespodziewanie po paru sekundach spokoju. Drapieżny wokal, mocna perkusja i gitarowe riffy pomimo, że mocno hard-rockowe, pozostają selektywne, gładko i melodyjnie przechodzą pomiędzy kolejnymi częściami utworu. Numer jeden zdecydowanie stara się przekonać słuchacza, że tytuł płyty nie został wybrany na wyrost.
“Ćma” przedstawia nam się jako rockowa ballada. Wyraźnie słyszalna jest maniera głosowa Igora Walaszka, która nadaje oryginalnego charakteru ich muzyce. Wraz z wejściem sekcji sekcji rytmicznej bardzo pozytywne wrażenie robi linia i brzmienie basu. Jego wyrazistość nadaje właściwy nastrój, sugeruje, że nie jest to zwykła piosenka o stosunkach damsko-męskich. Tekst pomimo prostej tematyki, traktuje o niej w ciekawy sposób.
Całość subtelnie dopełniają chórki, które budzą we mnie pozytywne skojarzenia z twórczością Alice in Chains.
W “Wonderland” zostało ubarwione falsetowymi wstawkami. Można zauważyć, że Clock Machine lubi umieszczać elementy, które sprawiają, że ich utwory są zapadają w pamięć.
“Unsent Letter” i “So close so far” to również bardzo udane kompozycje, stosunkowo stonowane i przemyślane. Jednak ze względu na swoją długość (odowiednio 5:17 i 6:23) i spokój, w moim odczuciu fakt, że znajdują się obok siebie działa dla nich na niekorzyść, a środek płyty staje się mniej wyrazisty.
“Swimming in the river” rozpoczyna dość dyskotekowa linia basu. W porównaniu ze wcześniejszymi kompozycjami budzącymi wiele skojarzeń z rockowymi klasykami ta piosenka brzmi dość eksperymentalnie. W dalszej części słychać jednak więcej grania typowego dla Clock Machine.
“Broń” to drugi utwór z polskim tekstem. Muszę przyznać, że słuchanie tak mocnego wokalu w rodzimym języków bardzo mi odpowiada. Po raz kolejny słyszymy także proste, wpadające w ucho riffy zostawiające dużo miejsca gitarze basowej.
“More” to dla mnie bardzo typowy rockowy kawałek. Znajdziemy sporo tego typu piosenek w klasyce rocka, on sam mocno do niej nawiązuje wszystkimi swoimi elementami.
“Rain” ponawia sprawdzoną w Clock Machine formułę – spokoju podczas zwrotki, by uderzyć w słuchacza energicznym refrenem. W tym przypadku ta różnica jest mocno zarysowana przez melancholię płynącą przez znaczną część utworu.
Całość zamyka “Bije dzwon”,  który bardzo dobrze wpisuje się w obecne nurty nowej muzyki rockowej. Jest to kolejna nieskomplikowana kompozycja, która zapada w pamięć, co staje się charakterystyczną cechą twórczości zespołu.
“Greatest Hits” składa się z ciekawych, dobrze przemyślanych kompozycji. Ponadto na krążku słyszymy własny, jednolity styl Clock Machine, co jest dużym atutem, szczególnie patrząc na wiek muzyków. Moim zdaniem jedyne, co może powodować lekki niedosyt po przesłuchaniu płyty to zbyt mała ilość kawałków mocno energetycznych – ci muzycy świetnie potrafią je tworzyć, jednak zdecydowali się na przewagę stonowanych klimatów.

Debiutancki album studyjny Clock Machine to wyjątkowo ciekawe połączenie brzmień znanych w dużej mierze z lat dziewięćdziesiątych z obecnie panującymi trendami. Pomimo krótkiej obecności na rynku muzycznym zespół posiada  umiejętność tworzenia utworów zapadających w pamięć.

 

Krzysiek Krzemiński