Finał mistrzostw świata w siatkówce. Mecz Polska – Brazylia. I nagle, na jeden dzień  każdy staje się kibicem i wszystkich zaczyna interesować reprezentacja Polski w siatkówce. Pamiętam to jakby to było wczoraj. Nawet moja ukochana babcia przyszła, by wspierać biało-czerwonych. Znaczy, podejrzewam, że nawet nie wiedziała o co chodzi, ale reakcje dopasowywała do naszych, grunt, że wszyscy byliśmy wtedy razem. W każdym razie ja byłem podekscytowany jak mało kiedy.

Pierwszy set to gra bez kompleksów Polaków. Dla mnie już byli mistrzami. Wpatrzony w ekran telewizora już nagradzałem naszych chłopaków złotymi medalami. Znakomity Kurek, udowadniał, że jak nikt inny zasługiwał na miejsce w pierwszej szóstce. Jak widziałem jego grę, niemalże każdy skończony atak, w głowie krążyła mi tylko jedna myśl. Skąd taki siatkarz się urwał i jakim cudem nie reprezentował naszych barw 4 lata wcześniej w Polsce. Wprawdzie brakowało nieco więcej energii w polu zagrywki, ale niezawodny tutaj okazał się mój tata, którym razem ze starszym bratem instruował naszych siatkarzy sprzed ekranu telewizora jak mają uderzać. Chyba pomogło, bo w tym secie zdobyliśmy 2 asy serwisowe. Poza tym, druga część pierwszej partii to huśtawka emocji. Zresztą 4 niewykorzystane set-ball’e mówią same za siebie. Całe szczęście, że profesjonalni sportowcy są przygotowywani również pod kątem mentalnym, bo jakby się denerwowali i krzyczeli tak jak moja rodzina, to raczej nie mieli by tam czego szukać.

Druga odsłona to popis polskiej reprezentacji. Kontrola, spokój, rozwaga i bezlitosna skuteczność. Przewaga zbudowana już na samym początku. Pierwsza przerwa techniczna to stan 8:4 dla Polski. Widać było, że chłopaki się nie boją. Byli prawie tak pewni swoich umiejętności jak ja i moi krewni siedzący na łóżku i przybijający sobie piątki po udanej akcji. Do pełnej puli zachowań siatkarskich w naszym pokoju, brakowało chyba tylko tego, żebyśmy robili przejścia co akcję. No ale ze względu na babcię mogłoby być ciężko. Co by nie mówić, ta pewność siebie spowodowała wielki spokój w naszej reprezentacji, a jeszcze większy w domach kibiców niemogących usiedzieć na miejscu. Brazylia była nam uległa. Nie mieli argumentów siatkarskich, żeby zagrozić jakimś asem serwisowym czy niespodziewanym blokiem. Całe szczęście, nasze ego wciąż mogło wzrastać na sukcesie naszych reprezentantów. Po owocnym drugim secie i wielkiej nadziei na powtórkę takiej gry w trzecim, można było pójść do toalety czy przygotować sobie jakieś szybkie przekąski na następny set. Zrobiliśmy to z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku kibica.

Deklasacja. Chyba tak można w skrócie opisać to, co się działo w 3 secie. Duma. Tak można opisać poczucie, które przeważało nie tylko u mnie, ale też u reszty moich najbliższych. To było coś niesamowitego. Pamiętam, że kiedy Polacy wyszli na drugą przerwę techniczną z 6-cio punktowym prowadzeniem, w głębi ducha czułem, że puchar już jest nasz. W jednej chwili ogarnął mnie spokój, którego nie miałem od początku spotkania. Resztę meczu przesiedziałem cicho, trzymając ukradkiem kciuki, jako znak, że wciąż jestem i kibicuję razem z nimi. Można było się doczepić niektórych, pojedynczych akcji, ale w ogólnym ujęciu pozostawało to totalnie bez znaczenia. W końcu, gdy na tablicy wyników pojawił się 25 punkt dla naszej reprezentacji, wszyscy chórem wyskoczyliśmy w górę, przybijając sobie piątki z siłą adekwatną do zdobytego trofeum. Pamiętam, że po naszym geście zwycięstwa, nawet babcia zaczęła nieco bardziej donośnym głosem niż zazwyczaj chwalić „naszych chłopców”.

Z perspektywy czasu uważam, że był to świetny wieczór. Gorąca atmosfera i fantastyczny występ naszych siatkarzy, połączone z swoistą sinusoidą emocji, pozwoliły mi zapamiętać ten mecz aż do dnia dzisiejszego. Zauważyłem też dosyć ciekawe zjawisko dotyczące chyba większości kibiców sportu. Mianowicie, jak wygrywali Polacy, to zawsze „my” wygrywaliśmy, a jak nie szło, to „oni” przegrywali. Bycie kibicem jest ciężkie, zawsze trzeba dopasowywać się do sytuacji, ale my świetnie sobie z tym radziliśmy. Czekamy z niecierpliwością na następne mistrzostwa i – oby – kolejne zwycięstwo świętowane w najlepszej atmosferze z poczuciem spełnienia, ciarkami na plecach i łezką w oku.

Paweł Sładek
fot. Polsat Sport