Prostota wydania oraz  klimatyczna muzyka to cechy trzeciego albumu zespołu Tune, o tytule III. Utwory tworzą spójną całość, jednak każdy ma w sobie coś charakterystycznego, dzięki czemu łatwo wybrać swojego ulubieńca.

Zespół Tune niedawno wydał trzecią płytę, która powala prostotą w warstwie graficznej , a jej tytuł to po prostu III. W całym wydaniu występują tylko trzy (ale za to bardzo wyraziste) kolory, tj. czarny, różowy oraz niebieski. Te kontrastujące barwy niosą ze sobą silne emocje, co moim zdaniem świetnie odzwierciedla muzykę. Sam nośnik również pozytywnie mnie zaskoczył: czarna matowa powłoka kojarząca się od razu z klasycznym winylem. Ogólne pierwsze wrażenie przywodzi myśl – „muzyka sama się obroni”.

Nuty, które wybrzmiewają po włączeniu płyty mogą być zwodzące: są spokojne i delikatne, a przy tym mroczne. Ostatni przymiotnik zdecydowanie odpowiada piosence o tytule Monster – po pierwszych sekundach niepokoju pojawia się mocniejsza gitara, która nadaje prawdziwego charakteru piosence. W połączeniu z klawiszami tworzą klimat, który prowadzi nas przez całą płytę.

Pierwszy utwór dosłownie przenika w kolejny – Higher. Muzyka zostaje utrzymana w podobnym tempie oraz stylistyce; prawdziwą zmianę w rytmie możemy wyłapać dopiero w trzecim My way.  Przenosi Nas w nowy świat, możemy szybko zauważyć, że melodia jest monotonna, lecz o dziwo nie szczególnie to przeszkadza. Zdecydowanie wybija się głos wokalisty, który pokazuje prawdziwe możliwości. Dopiero po tej kompozycji stwierdziłam, że to tego brakowało mi w poprzednich utworach.

W Cocaine po raz pierwszy możemy  skupić sięna sekcji rytmicznej, która do tej pory była mocno wycofana. Gitary wprowadzają (już nie raz wspomniany) klimat lekkiego niepokoju. Po przesłuchaniu tego niezbyt angażującego, ale przyjemnego utworu, zauważyłam kolejny powtarzany zabieg. Kompozycje znowu delikatnie i płynnie się zlewają, przez co – gdyby płyta leciała niezobowiązująco w tle – mogłabym uznać, że to po prostu jedna długa piosenka z konkretną zmianą klimatu w połowie. Za tą wyraźna zmianę w Big Bang Theory odpowiedzialna jest perkusja, która odchodzi na drugi plan, ale na szczęście nie traci charakteru; za to gitary przypominają o sobie ze zdwojoną siłą. Przez te zestawienie wokal zostaje lekko z tyłu, myślę że jednak warto się na nim skupić, ponieważ zdecydowanie jest atutem zespołu.

Sky high to utwór gdzie dominuje gitara basowa, która do tej pory była zdecydowanie towarzysząca. Melodia po raz kolejny jest monotonna, a tekst opiera się na powtarzalnej, początkowej frazie. Wokalista znów ma szansę zaprezentować swój talent i według mnie w stu procentach ją wykorzystuje. To zdecydowanie piosenka, do której będę chętnie wracać i się w niej zatracać. Tune po raz kolejny udowadnia, że potrafi przenieść odbiorcę w swój świat – tak jak to było przy My way.

Icarus, jak łatwo można się domyślić, w warstwie tekstowej luźno nawiązuje do mitologii. Sama piosenka w czasie zwrotek jest zaskakująco delikatna, jednak refren to mocne sprowadzenie do rockowego klimatu. Ten kontrast na myśl przywiódł mi grafikę płyty; jest to idealna klamra dla całego wydania. Te nagranie moim zdaniem powinno być ostatnim na płycie, ponieważ Zero-G – mimo stylistyki spójnej z płytą – dla mnie było nie małym rozczarowaniem (w porównaniu do reszty materiału).

Podsumowując tą niezbyt długą przeprawę przez osiem piosenek mogę z czystym sumieniem polecić przesłuchanie tego krążka. Jeśli chcecie odciąć się na chwilę od świata i krążyć po delikatnie mrocznych zakątkach muzyki, to myślę że znajdziecie tam miejsce dla siebie. Moim miejscem na tej płycie na pewno jest Sky high.

 

Julia Kędziora