Mieszanka metalu i gothic – mocne, ciężkie brzmienie, czarna kredka do oczu, a jako dodatek międzynarodowy akcent. Vlad in Tears przedstawia swój krążek Souls On Sale.

Niemiecka grupa metalowa działająca w świecie muzycznym od 2007 roku ma na swoim koncie już sześć płyt, w tym cieszącą się dużą popularnością Underskin (2009) oraz najnowszą Souls on Sale (grudzień 2017). Choć siedziba zespołu znajduje się zaraz za naszą zachodnią granicą, oni sami w muzyce posługują się jedynie językiem angielskim. Narodziny zespołu miały miejsce we Włoszech, gdzie mieszkali aż do 2013 roku; na początku tworzyli ją trzej bracia Vlad: Lex – gitara prowadząca, Kris – wokal i Dario – bas oraz ich przyjaciel Alex – perkusja. Po dobrym starcie, który w zaledwie trzy lata owocował aż trzema wydanymi LP, nadszedł trudny okres. Na przełomie 2012/13 roku skład przeprowadził się na stałe  do Berlina i jednocześnie stracił dwóch członków, Lex’a oraz Alex’a. Na miejsce perkusisty wszedł grający do dzisiaj, a pochodzący z Rumunii Cosmo Cadar, a stanowisko gitary prowadzącej oficjalnie przejął dopiero rok później australijski muzyk, Gregor Friday. To ustawienie również niebawem miało się zmienić: w 2016 roku Gregor zrezygnował z powodów osobistych, a jego funkcję obejmuje po dziś dzień Ilia Ioffe.

Patrząc na historię zespołu można stwierdzić, że miał on wiele przełomów w swojej muzyce pod względem charakteru gry, który tworzą sami jej członkowie. Pierwsze ciężkie brzmienia po czasie zastąpiła ostra, szarpana muzyka, jednak po tak wielu zmianach składu wszystko wróciło do pierwotnych korzeni. Teraz mamy przyjemność słuchać najnowszy album Souls On Sale, który w pełni przedstawia ciężar granej przez Vlad in Tears muzyki.

Krążek bardzo przypomina ich pierwsze wydanie, jakim jest Seed of an Ancient Pain. Na albumie znajdziemy dziesięć tracków. W Souls On Sale mroczne, ciężkie linie melodyczne przeplatają się z wokalem pełnym bólu i rozpaczy. Tytuły i teksty traktują o świecie pełnym przemocy, żalu i braku sił. Niezbyt szybkie tempo pozwala idealnie wczuć się w pesymistyczne utwory. W większości kawałków na pierwszym planie zwrotek jest spokojny, głęboki wokal, który ożywa w refrenie i ustępuje miejsca gitarze prowadzącej i ostrej perkusji.

Poza przeważającymi, wolnymi utworami, można wyodrębnić Pray i Save Me, które wyróżnia szybki bit perkusji, szczególnie w liniach refrenu. Obie piosenki traktują o wołaniu o pomoc, błaganiu o wybaczenie i zaczynają się w podobny sposób; gitara prowadząca połączona z elektronicznym bitem w szybkim tempie rozkręca utwory, by po chwili zastąpiły je ciężkie akordy klasycznego metalu. Choć Pray jest mniej przygnębiająca, charakteryzuje ją nie tak krzykliwy wokal jak w przypadku drugiego kawałka.

Błędem byłoby pominąć utwór, który łączy w sobie metal oraz muzykę klasyczną. Never Fear to genialna hybryda ostrej, wręcz pędzącej gitary, głośnej perkusji i o dziwo fortepianu, który go rozpoczyna. Melodia i słowa sprawiają wrażenie chłodu toczącego się z ust wokalisty, a donośne nawoływanie do odwagi można odebrać całkowicie przeciwnie. Słuchacz bez znajomości tekstu mógłby odebrać tą muzykę jako krzyk pełen bólu i niemocy.

Ostatnim z wyjątkowo przyciągających uwagę kawałków jest trzeci na trackliście Bleed Me Dry. Nie za wolny, nie za szybki, ale prosty i jednocześnie niemonotonny. Ciekawa, a wręcz intrygująca linia gitarowa skupia tu na sobie całą uwagę. Można powiedzieć, że jest ona w tym wykonaniu całkowicie klasyczna (jak na gatunek metalu), ale ma w sobie coś jeszcze – mianowicie wchodzący po intrze, zewsząd ogarnięty nutą tajemniczości i pokusy wokal sprawia, że moment wejścia gitary jest punktem kulminacyjnym. Śmiało można powiedzieć, że ten utwór należy do tych, które nie znudzą się po dziesiątym przesłuchaniu, a powracanie do niego okazuje się być czystą przyjemnością.

Pomimo wielu zmian, jakie dotknęły ten zespół, ma on na swoim koncie całkiem spory dorobek; oczywiście znajdą się w nim i plusy i minusy. Negatywnym jest fakt ciągłej otoczki bólu, cierpienia, pesymizmu i mroku w każdej napisanej przez nich piosence (nie tylko na najnowszej płycie, ale i na poprzednich), a także półminutowe intro charakteryzujące praktycznie każdy utwór na tym krążku. Pozytywnie odbierać możemy natomiast wyraźny, głęboki wokal, genialne połączenie gitary z perkusją oraz prostotę przekazywanego tekstu, który jest łatwo rozumiany.

Już niebawem będziemy mogli usłyszeć Vlad in Tears w naszym kraju  – grupa przyjeżdża 18. kwietnia tego roku do warszawskiego klubu VooDoo, aby promować swój najnowszy album. Z pewnością na żywo feeling zespołu będzie jeszcze bardziej przeszywający, pozwoli się wczuć w atmosferę budowaną ze sceny, a fani (miejmy nadzieję) będą świadkami kolejnego sukcesu grupy.

 

Patrycja Fabisz