Późny, październikowy wieczór. Piątek, zdawałoby się, prawie jak każdy inny. Jednak czy na pewno taki był? W zasadzie nic na pierwszy rzut oka nie wskazywało na to, co zaczynało się dziać w Narodowym Centrum Polskiej Piosenki. Zaledwie kilkanaście minut przed godziną 20:00, Sala Kameralna zaczęła witać wszystkich przybyłych gęstymi kłębami dymu, spowitymi blaskiem niebieskich świateł. Wszystko owiane było aurą tajemniczości. To, co miało się tam zaraz wydarzyć, zdecydowanie zasługiwało na takie otwarcie.

Ludzie stali już przy barierkach, czekając na występ wieczoru. Emocje sięgały zenitu. Wszyscy byli głodni tego, co zaraz miało być zaserwowane. Każda sekunda czekania tylko zwiększała apetyt zebranych. Gdy zegary wybiły tę wyczekiwaną godzinę, na scenie z wolna pojawiły się postacie artystów. Stanęli, każdy na swoim miejscu, dzierżąc w ręku instrumenty, które opanowali do perfekcji. Myslovitz w tamtym momencie przestał być tylko marzeniem o tym co będzie. Stali przed nami, w pełnej okazałości. W ten niezwykły wieczór, występ otworzył Zwykły dzień. Już od tego pierwszego utworu muzyka rezonowała w ścianach, w podłodze i w sercach widowni. Ludzie zdawali się rozpływać w falach dźwięków płynących ze sceny.

Myslovitz bardzo ciepło powitał zebraną publiczność. Mateusz Parzymięso – wokalista zespołu – świetnie zaangażował wszystkich przed sceną swoją życzliwością i luzem. Kawałek po kawałku, chłopaki coraz bardziej kołysali widownią. Pierwsze utwory których mogliśmy posłuchać pochodziły z płyty Z rozmyślań przy śniadaniu. Teksty napisane lata temu nie straciły na sile. Trafiały w umysły, przenosząc nas w samo sedno opowiadanych historii. Przypomniały nam, że przecież “w każdym z nas jest wariat”. Poczuliśmy to słuchając właśnie Myszy i ludzi.

Wieczór pędził, ale i stał nieporuszony. Czasoprzestrzeń zaginała się na naszych oczach. W jednym miejscu kołyszące się pary, samotni romantycy, randkujący studenci, bawiąca się młodzież. Wszyscy zanurzeni w muzyce napisanej na przestrzeni trzydziestu lat. Odwiedziliśmy Kraków. Przeczytaliśmy Scenariusz dla moich sąsiadów. Spacerowaliśmy W deszczu maleńkich żółtych kwiatów. Wszystko to przedstawione przez piątkę muzyków, z których pasja wręcz emanowała. Zdawało się, że przy gitarowych solówkach, tak naprawdę całe ciało Wojciecha Powagi-Grabowskiego było muzyką samą w sobie.

Przeżyliśmy tak około półtorej godziny, które było jak wieczność mijająca w mgnieniu oka. Myslovitz zaczął się z nami żegnać, kończąc wyprawę w którą nas zabrali. Podróż pełną miłości, sztuki i ekspresji. Jednak widownia czuła niedosyt. Tak nie mógł skończyć się ten występ. Wrócili – Pełni Miłości – jednego z singli, zapowiadających nową, jeszcze niewydaną płytę. Zaraz po tym wybrzmiał Pakman, kolejny z świeżych kawałków. To co stało się potem, było punktem, którego nie można było pominąć. Już od pierwszej sekundy, wszyscy rozpoznali, że zaraz usłyszymy Długość dźwięku samotności. Cała publika śpiewała razem z zespołem. Słowa były niczym wygrawerowane w pamięci każdego uczestnika.

Ten wieczór, niestety, musiał dobiec końca. Muzyczne rozkosze Myslovitz zamknął swoim kultowym utworem Dla Ciebie. Ostatecznie nie dało się znaleźć choć jednej osoby, która nie kiwała się do wiecznie żywych piosenek płynących ze sceny.

Niestety nie jesteśmy w stanie cofnąć czasu i przeżyć tego koncertu po raz kolejny. Jednak możemy posłuchać wywiadu, który przeprowadziliśmy z Myslovitz, a dokładniej z Mateuszem Parzymięso i Przemysławem Myszorem, żeby dowiedzieć się o nich choć odrobinę więcej. Dodatkowo pod artykułem znajduje się galeria zdjęć, dzięki której będziecie mogli przenieść się do Sali Kameralnej NCPP i pamiętnego koncertu zespołu.

Dominika Waloszek, Piotr Baryła

Fot.: Dominika Waloszek