Robyn Gigl, aktywistka i prawniczka, która praktykuje prawo karne od wielu lat, zabiera nas do świata pełnego intryg sądowniczych, niebezpiecznych procesów i etyki zawodowej prawnictwa. Ale przede wszystkim porusza temat, który wciąż jest jeszcze dla wielu osób trudnym i skomplikowanym tematem: transpłciowość.

Erin McCabe, 35-letnia prawniczka, która dwa lata temu przeszła dużą zmianę w swoim życiu, stara się wieść spokojne i bez uprzykrzania się innym życie. Kiedy więc postanawia zająć się głośną sprawą morderstwa syna bogatego polityka, a jej klientką okazuje się oskarżona czarnoskóra transseksualna prostytutka –  co popycha ją w kierunku, który z pewnością wystawi ją na światła flashy? Otóż okazuje się, że Erin McCabe i Sharise Barnes mają o wiele więcej wspólnego ze sobą, niż wydaje się na pierwszy rzut oka…

Droga smutku to debiutancka powieść autorki – sensacyjna, z kryminalnym dreszczykiem. Sharise Barnes,  zarzeka się, że zabiła w samoobronie, a prawniczka, podejmując się jej obrony, odkrywa kolejne karty bardziej złożonej historii morderstw, układów politycznych i korupcji. Książka skupiona jest głównie na akcji i przebiegu fabuły, która opisuje skorumpowany system prawniczy oraz zmagania Erin i jej partnera w biznesie, kiedy muszą oboje bardzo ostrożnie kalkulować kolejne kroki, kiedy zdają sobie sprawę, że na szali wiszą ludzkie życia, a nawet ich samych.  Autorka przedstawia realia tego środowiska, jego jasne i ciemne strony, co bardzo doceniam, ponieważ nie ma żadnego owijania w bawełnę. Konsekwencje decyzji głównych bohaterów i pobocznych bardzo często nie kończą się happy endem.

Mimo że książka jest skupiona na rozprawie sądowej zamordowania syna polityka i spiskach, które dzieją się wokół sprawy, poznajemy również historie innych postaci, ich motywacje i uczucia, ponieważ jest to powieść wielonarracyjna. Na szczęście sama postać Erin nie gubi się nam na kartach w obliczu wielu postaci i to ona jest tu głównym ogniwem spajającym historię w jedno. Kroczymy z nią nie tylko po salach sądowych, ale również towarzyszymy jej z wewnętrznymi rozterkami oraz problemami, które ją dotykają na co dzień. 

Myślę, że to, co muszę ważnego zaznaczyć, jeśli chcę poruszyć temat transpłciowości – który autorka oznajmia, że jest jednym z bardziej istotnych – Erin McCabe sama jest postacią transeksualną. Spodziewałam się przez to, że dostaniemy tutaj wnikliwszy profil psychologiczny, który pozwoli zagłębić się w uczucia tej postaci związany z jej transpłciowością. Potencjał był, jednak mam wrażenie, że niewykorzystany. Autorka serwuje nas formułkami, z którymi już spotkałam się wiele razy, ale którym nie zdecydowano się poświęcić głębszego kontekstu i czasu. Jeśli już, to dostajemy sceny skupiające się na emocjach osób transpłciowych, pokazujące jak wpływa na nich środowisko i przykre interakcje z innymi ludźmi. Brakowało mi jakiejś indywidualności w ich transpłciowości, czemu Erin i Sharise, czują, jak się czują, jak ukształtowały odrębnie swoją tożsamość. Byłam gotowa się otworzyć na obce mi rejony, jednak nie dostałam otwarcia na dyskusję, które mi oferowano. Uważam więc, że jest to książka przede wszystkim eksponująca skazy środowiska prawniczego i politycznego.

Mimo że nie zgadzam się z niektórymi poglądami Erin McCabe, przyjemnie spędziłam z nią swój czas w trakcie lektury. Jest bardzo sympatyczną i wrażliwą postacią, która, kiedy tego potrzeba, stanie na wysokości zadania i będzie pięła się po swoje. Bardzo doceniam również, że uniknięto tutaj niepotrzebnego antagonizowania postaci, które nie do końca są w kropka w kropkę z poglądami McCabe, i jak mniemam, również autorki. Są tu pokazane odcienie szarości, które tak bardzo uwielbiam w realistycznych powieściach. Szczególnie doceniłam portret relacji z byłą żoną Erin  i jej ojcem.

Jeśli już o szarościach mowa, w większości przypadków nie mamy tutaj podziału na dobrych i złych. Nic nie jest czarno-białe, postaciom nadano ludzkie cechy, które są szczególnie potrzebne w tego typu powieściach. Zero-jedynkowości tu brak, Robyn Gigl ukazuje skomplikowaną naturę człowieka, ale również jej okropności. Wielonarracja pozwala nam na poznanie charakterów zarówno tych pozytywnych, ale również tych negatywnych, co jeszcze bardziej podsycało ciekawość, co się wydarzy dalej. Choć przyznam szczerze, że nadmiar nazwisk i imion momentami powodował, że nieraz się gubiłam i musiałam się wracać kilka stron wcześniej, żeby nadążyć za akcją.

Czy jest to książka godna polecenia? Jak najbardziej. Wciągnęła mnie od pierwszych stron i jestem pewna, że fani true crime, i nie tylko, zatracą się w tej historii równie jak ja. Pełna niuansów i złożoności jest idealnym wniknięciem i zapoznaniem się ze światem kryminalnym i prawniczym. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości agencji Face It.

 

Laurencja Boruc

Fot: Agencja Face it