Nie lada okazja trafiła się wszystkim opolskim fanom zarazem rockowych brzmień jak i historii. Narodowe Centrum Polskiej Piosenki połączyło projekcję filmu JAROCIN, po co wolność z koncertem legendarnej ARMII.

Festiwal w Jarocinie w latach swojej świetności był obowiązkowym punktem imprezowego kalendarza każdego fana muzyki rockowej i alternatywnej. Funkcjonował już za czasów PRL jako swoista wyspa wolności, oaza spokoju, gdzie sytuacja polityczna kraju odchodziła na drugi plan. Młodzież w dużym stopniu reprezentująca subkultury zrzeszające się wokół idei wolnościowych i odważnej muzyki zjeżdżała się z całego kraju, by poczuć powiew swobody, której tak bardzo w kraju wtedy brakowało. Po roku 1980 festiwal zyskał również drugie, jakże istotne znaczenie – decydował o muzycznych losach młodych zespołów. Często to właśnie przyjęcie kapeli przez jarocińską publiczność decydowało o jej przyszłości, a pamiętać należy, że składy „oficjalnie promowane” niezbyt miały czego szukać w Jarocinie. Wiele zespołów obecnie będących na szczycie popularności w naszym kraju debiutowało właśnie na tym festiwalu. Mało jest osób, które nigdy nie słyszały o T.Love na czele z Muńkiem Staszczykiem, Dżemie, TSA czy Hey. Wymienić należy również punkową legendę polski – Armię, która w sobotni wieczór, zaraz po projekcji filmu, wkroczyła na scenę sali kameralnej Narodowego Centrum Polskiej Piosenki.

Wieczór w NCPP zaczął się stosunkowo wcześnie właśnie dzięki atrakcjom, które NCPP przygotowało dla fanów rocka. Na pierwszy ogień wyświetlony został film JAROCIN, po co wolność będący opowieścią ukazującą prawdziwe losy jarocińskiego festiwalu. Było to połączenie formy dokumentalnej z archiwalnymi obrazami oraz komentarzami artystów oraz organizatorów śledzących losy festiwalu od samego początku. Uważam, że każdy fan szeroko pojętej muzyki rockowej powinien przynajmniej raz ten film obejrzeć, bo pozwoli mu to w nieco odmienny sposób spojrzeć na obecną formę Jarocina. Przypomina, że kiedyś przyjeżdżający na festiwal ludzie mieli zupełnie inne priorytety, cele i problemy. Nie przyjeżdżali tam – tak jak to jest obecnie – na swoisty „piknik rodzinny” w rockowych rytmach, tylko by wyraźnie podkreślić swoją odmienność od otaczającego ich wtedy świata. Tym, co dla mnie okazało się wielkim plusem filmu, był brak koloryzowania i idealizowania tego historycznego wydarzenia. Zarówno organizatorzy jak i muzycy otwarcie mówili o konfliktach z władzą, burdach, zamieszkach, bijatykach i wszystkim, co na terenie festiwalu miało miejsce. Uważam, że nawet ludzie w moim wieku, którzy są za młodzi, by pamiętać pierwsze Jarociny, a kochają ten styl muzyki, powinni obejrzeć tą produkcję choćby po to, by posłuchać ulubionych starych utworów z zupełnie nowej strony – przez pryzmat czasów w których powstały.

Po zakończeniu filmu nastąpiła krótka, kilkunastominutowa przerwa „na piwko” oraz uprzątnięcie krzeseł z sali kameralnej, by publika spokojnie mogła ustawić się pod sceną w oczekiwaniu na rozpoczęcie koncertu Armii. Na brak widowni zespół narzekać nie mógł – na początku występu sala była dosyć gęsto zapełniona ludźmi. Po kilku pierwszych utworach pod sceną kilka osób urządziło nawet niewielkie pogo, tak charakterystyczne dla tego stylu muzyki. By było jeszcze bardziej klimatycznie dało się nawet zauważyć skaczącego pod sceną punka z postawionym irokezem. Niestety już po chwili tłum utworzył wielką przestrzeń wokół pogującej młodzieży, co chyba trochę zgasiło ich entuzjazm, ponieważ szalony taniec momentalnie zwolnił, by po chwili zamienić się w spokojne podskakiwanie i machanie rękami. W późniejszej części koncertu kilkakrotnie próbowano powtórzyć zabawę, jednak za każdym razie tylko na kilka minut. Publika za to zdecydowanie nie mogła narzekać na brak wokaliz prezentowanych przez wokalistę – Tomasza Budzyńskiego. Momentami odnosiłem wrażenie, że niczym we wcześniejszym filmie – część tekstów została ocenzurowana, a to czego nie można było śpiewać głośno zastępował melodyjnymi dźwiękami. W oczy rzucało się również zachowanie artysty, który co jakiś czas schodził ze sceny, zespół w tym czasie improwizował partie instrumentalne, by Tomasz ponownie wpadał na scenę w pozornie przypadkowym momencie z nową porcją wokaliz. Muszę przyznać, że chwilami było to irytujące. Zwłaszcza na początku odnieść można było wrażenie, że wokalista nie jest przygotowany i właśnie w przeciągu trzech pierwszych piosenek najwięcej ludzi opuściło salę kameralną. Na szczęście w dalszej części koncertu wokalizy zaczęły jednoczyć Budzyńskiego z tłumem na sali, co raz więcej osób powtarzało dźwięki po nim, klaskało do rytmu i podskakiwało. Może nie było to pogo, które wymarzyli sobie chłopaki pod sceną, ale skończyła się sztywna atmosfera z początku występu. Apogeum szaleństwa nastąpiło podczas grania utworu Niezwyciężony, kiedy to większość sali wznosiła w górę dłonie zaciśnięte w pięść. Cały występ zakończył się podwójnymi bisami, podczas których zespół zaprezentował m. in. Zostaw to, które parędziesiąt minut wcześniej, podczas projekcji filmu, można było usłyszeń w wersji z początków festiwalu. Fani uraczeni zostali również klimatycznym kawałkiem Śmierć w Wenecji, w którym wokalista popisał się swoim wokalem niezagłuszanym przez instrumenty.

Tomasz zgodził się również porozmawiać z nami o historii zespołu, swoich odczuciach dotyczących filmów no i oczywiście jarocińskich początkach kapeli:


Moim zdaniem połączenie JAROCIN, po co wolność z koncertem Armii, która właśnie podczas Jarocina debiutowała, było pomysłem genialnym. Ludzie mieli okazję od razu po obejrzeniu filmu poczuć choć część, namiastkę atmosfery, która mogła panować podczas pierwszego festiwalu rockowego w PRL organizowanego na taką skalę.

 

Relacja: Patryk Korzec
Wywiad: Julia Kędziora