Wprawdzie Ennio Morricone zmarł w 2020 roku, ale jego muzyka pozostaje wciąż żywa, poruszając serca melomanów, fanów kina, a nawet muzycznych laików. Opolski Amfiteatr, 8 sierpnia, gościł orkiestrę pod batutą Marcina Wolniewskiego, chór oraz solistów. Świetna akustyka, jak przystało na legendarną scenę stolicy polskiej piosenki, zachwycające dźwięki, rozchodzące się spokojnym rytmem wzdłuż trybun, to tylko kilka określeń, które przychodzą na myśl, gdy wspominamy tamten dzień.

Chociaż niedzielne popołudnie było niezwykle spokojne, nie przeszkodziło w wywołaniu wielkich emocji wśród audytorium, które tego dnia pojawiło się na koncercie. Po kilku wyczekiwanych, bardziej rozpoznawalnych utworach nadeszło pierwsze wyraźne zaskoczenie. Człowiek, który jak dotąd wydawał się być solistą, okazał się „harmonijkarzem”. Na stojąco, w otoczeniu siedzącej orkiestry i chóru, wprost do mikrofonu zachwycił słuchaczy niezmąconymi dźwiękami harmonijki ustnej. Przez cały czas trwania koncertu tłem do wykonywanej muzyki były kadry z filmów, które dodawały autentyczności rozbrzmiewającym brzmieniom i pozwoliły przenieść się w świat przedstawiony. Nie zabrakło typowych dla westernów zbliżeń, ale i przynoszących wzruszenie obrazów, jak te z Cinema Paradiso.

Najwięcej gęsiej skórki zdecydowanie wywołały utwory z wokalem, zarówno solistów, jak i chóru. Emocjonalny aspekt budował bęben, a wszystko wypełniał flet, czyli instrumenty charakterystyczne dla westernów, których niekwestionowanym mistrzem – kompozytorem był Morricone. Ave Maria, z filmu Misja – pierwszy utwór z solistką – mocny sopran od pierwszych taktów, niezwykle wybijał się, jednocześnie zachowując idealną spójność wraz z wtórującym chórem. Pierwsze co przyszło na myśl to fakt, jak niesamowita moc dźwięku może płynąć jedynie dzięki głosowi, bez wspomagania go instrumentami. Nuty wybrzmiały do ostatniej wibracji, nienaruszone oklaskami. W tej samej chwili spojrzałyśmy na siebie i obie z tą samą miną z wrażenia wzięłyśmy głęboki wdech, by ponownie móc wsłuchiwać się w dźwięki, roznoszące się po Amfiteatrze.

Przy kawałku z filmu Pewnego razy na Dzikim ZachodzieL’Arena – paradoksalnie rolę pierwszych skrzypiec przyjęły instrumenty dęte, ale i smyczki z mocnym crescendo i obecny w wielu westernach werbel, a w tle uzupełniający chór. Dźwiękowe stopniowanie, prawie jak w Bolero Ravela, gdy do instrumentów dołączają się kolejne, tworząc harmonię. Chwilę po nim kolejny klasyk Ecstasy of Gold z filmu Dobry, zły i brzydki, na który prawdopodobnie czekała większość słuchaczy. Podczas koncertu nie zabrakło bardziej nowoczesnych form z wykorzystaniem takich instrumentów jak gitara akustyczna, czy basowa, a także muzycznych zwrotów akcji.

W pewnym momencie na koncercie zauważyłyśmy gołębia, który przyleciał do Amfiteatru i usiadł na jednym z rusztowań, na których zamocowane były światła. Pomyślałyśmy, że też chciał posłuchać. Nic w tym zresztą dziwnego. Jednak nie był to jedyny zwierzęcy element, bo tuż po jednym z utworów z filmu Django, w którym dużą rolę odegrały męskie głosy chóru, z trybun odezwał się głos psa, który wyraźnie próbował naśladować artystów. Nie pozostało to bez echa, gdyż publiczność wyraźnie rozbawiło zachowanie najmniejszego ze słuchaczy.

Koncert skończył się, jednak po chwili dyrygent na życzenie widowni, czującej niedosyt, krzyczącej jednogłośnie „bis!” powrócił na scenę, by orkiestra wykonała jeszcze dwa utwory. Jednym z nich był kolejny klasyk, motyw przewodni z filmu Za kilka dolarów więcej, z charakterystycznym gwizdaniem i akustyczną gitarą, wykonującą „westernowe brzdękanie”. Artystów uhonorowały owacje na stojąco i gromkie brawa audytorium.

Chwilę po koncercie krótkiego wywiadu udzielił nam dyrygent, Marcin Wolniewski. Opowiedział nam o inspiracjach, dzięki którym powstał koncert, ale także o muzyce, której słucha na co dzień i ulubionym filmie, do którego muzykę skomponował Ennio Morricone.

Radio Sygnały: Na początek, jako wprowadzające pytanie, co było inspiracją do powstania koncertu, czyli krótko: jaka jest jego geneza?

Marcin Wolniewski: To jest autorski projekt niemieckiego impressarium, który miał zebrać najbardziej znane fragmenty muzyki Ennio Morricone, ale podane w sposób multimedialny. Los dalej napisał scenariusz, bo maestro rok temu opuścił ten świat. Wcześniej graliśmy ten projekt pod nazwą ‘The best of Ennio Morricone’, a w tej chwili dodajemy do tego ‘w hołdzie wielkiemu mistrzowi’, ponieważ muzyka Morricone, kompozycje które gramy, mają po kilkadziesiąt lat, ale ona jest wiecznie żywa.

RS: To właśnie w temacie tej muzyki: który z filmów, do którego muzykę komponował Ennio Morricone, jest Pana ulubionym?

MW: Wstyd się przyznać, ale nie mam jednego ulubionego. Blisko mojemu sercu jest ‘Cinema Paradiso’, bo film jest piękny sam w sobie. Rzeczywiście muzyka jest bardzo adekwatna do tego, co na obrazie. Bardzo lubię ‘Dawno temu w Ameryce’ i muzykę związaną z tym filmem, sam obraz jest genialny, oczywiście dużo pięknych rzeczy [jest] właśnie też ze spaghetti westernów Sergio Leone, chociażby ‘Dawno temu na Dzikim Zachodzie’. To są takie rzeczy, które rzeczywiście porywają. I to są klasyki.

RS: Kolokwialnie mówiąc – siedzi Pan głównie w muzyce klasycznej. Nie da się inaczej… ale czy słucha Pan jakichś innych wykonawców, gatunków czy zespołów, które są kompletnie oddalone od muzyki klasycznej?

MW: Ależ oczywiście! Słucham klasyki różnych gatunków. Jak rozumiem, mam się podzielić?

RS: Tak, dokładnie.

MW: Fascynuje mnie dobry jazz, fascynuje mnie muzyka rockowa końca lat 70 i 80: Dire Straits, Sting… także to jest muzyka, na której ja się wychowywałem, wyrastałem. A oprócz tego oczywiście dobra muzyka filmowa, która przez te wszystkie lata była komponowana i funkcjonuje, żyje swoim życiem.

RS: To zdecydowanie nasze klimaty… Dzisiaj widziałyśmy dwa bisy w trakcie koncertu.

MW: Tak wyszło.

RS: W związku z tym nasunęło nam się pytanie: czy była jakaś rekordowa liczba bisów w Pańskim życiu? Więcej, niż dwa, czy trzy.

MW: Tak, tak było, zwłaszcza na początku, gdy graliśmy pierwszą trasę po Europie z tym projektem i to było jeszcze bardzo świeże i nowe. Nie potrafię teraz powiedzieć precyzyjnie w którym to było mieście, może to był Düsseldorf, może Dortmund, ale gdzieś było tak, że zagraliśmy pakiet trzech bisów, który mieliśmy przygotowany i na tym się nie skończyło. Trzeba było powtórzyć i jeszcze było mało. To bardzo, bardzo miłe.

RS: I na koniec, bo wydaje nam się, że wielu słuchaczy Radia Sygnały nie przekonało się jeszcze do muzyki klasycznej, więc co poleciłby Pan im na dobry początek?

MW: Ależ Drodzy Państwo – muzyka filmowa! Dobrze napisana muzyka filmowa. No właśnie projekt ‘The Best of Ennio Morricone’. Mam nadzieję, że jak wszystko się dobrze potoczy, to już w październiku w Krakowie, będzie można zobaczyć nas jeszcze raz. Przyjdźcie, posłuchajcie, zobaczcie, że muzyka wykonywana w sposób klasyczny przez orkiestrę symfoniczną i chór może być melodyjna, ekspresyjna, porywająca i podana w sposób niebanalny. Więc jeżeli to będzie taki mały pierwszy kroczek, to potem może otworzą się wrota do filharmonii, gdzie grane są równie piękne rzeczy. Pierwsza rzecz to się nie bać. I zacząć słuchać.

Sam dyrygent podczas koncertu miał w sobie niezwykłe pokłady energii, był lokomotywą dla całego zespołu, dobrze wykonując swoją rolę i motywując artystów. Emocje wywołane w trakcie koncertu towarzyszyły nam długo, po jego zakończeniu.

Julia Borkowska, Aleksandra Snopkowska

fot.: Archiwum własne