Formuła 1 – królowa motorsportu która jest dla mnie niczym ulubiony serial. Jak w każdym serialu – zdarzają się odcinki lepsze oraz gorsze. W 8 odcinku 68-go sezonu tej telenoweli który odbywał się w Azerbejdżanie, aktorzy dali nam zdecydowanie najlepszy epizod.

Formułą 1 zainteresowałem się dość szybko, bo już w 2004 roku. Zaraził mnie tata, który oglądał ten wspaniały sport motorowy od końca lat 80-tych. Przejdźmy zatem do wyścigu o Grand Prix Azerbejdżanu. Nie spodziewałem się zbyt wiele po tym co widziałem sezon wcześniej, kiedy to jeszcze pod szyldem GP Europy nie działo się zbyt wiele jedyne co z tego pamiętam to zwycięzcę z tego wyścigu –Nico Rosberga. Od początku jednak wyścig zapowiadał się ciekawie Lewis Hamilton obronił swoje pierwsze miejsce. Ciekawie było za jego plecami. Atakujący z trzeciego miejsca Kimi Raikkonen miał kolizję z rodakiem Valterim Bottasem, która spowodowała, że Bottas przebił oponę i spadł na ostatnie miejsce. Przez to musiał przejechać całe okrążenie na kapciu, żeby zameldować się w alei serwisowej na wymianie ogumienia. Z kolei pierwszy z Finów stracił tylko trzy miejsca. Wyprzedzili go: kolega z zespołu – Sebastian Vettel, młody kierowca Red Bulla – Max Verstappen oraz Meksykanin – Sergio Perez. Ta sytuacja spowodowała, że pomyślałem Wow, to może być ciekawy wyścig jednak po czasie zawody się jednak uspokoiły, a Hamilton budował przewagę nad Vettelem. Na 10 okrążeniu problemy zgłosił Verstappen, któremu po raz kolejny padła jednostka napędowa. Młody Holender miał ogromnego pecha w tym sezonie, bo to już czwarty wyścig, którego nie ukończył w tej edycji. Chwilę później wyjechał na tor samochód bezpieczeństwa, a kierowcy masowo zaczęli zjeżdżać na wymianę opon. Na szesnastym kółku, zawodnicy wrócili do jazdy jednak ponownie zbyt długo się nie pościgali. Po raz kolejny musiał na torze pojawić się Safety Car. Podczas restartu Raikkonen zostawił na torze trochę części kiedy był wyprzedzany przez Felipe Massę i Estebana Ocona. Sytuacja ta bardzo pomogła Bottasowi, który podczas pierwszej neutralizacji odzyskał stracone okrążenie, a w czasie drugiej zameldował się na końcu stawki i mógł zawalczyć o punkty. Zażartowałem sam do siebie wtedy, że jak tak dalej będzie się tyle działo, to Fin skończy jeszcze na podium. Na 19-stym kółku Hamilton próbując rozgrzewać hamulce zrobił to zbyt gwałtownie, przez co Vettel wjechał w niego. Niemiec się zagotował zrównał się z Hamiltonem i uderzył go koło w koło. W mojej opinii, było to zachowanie wybitnie głupie i nieodpowiedzialne w jego wykonaniu, on przecież posiada na koncie cztery tytuły mistrza świata i nie wypada mu robić takich rzeczy. Hamilton też zachował się dosyć nieodpowiedzialnie, bo nie sprawdził dystansu jaki ma nad Vettelem i wykonał zbyt gwałtowny ruch. Brytyjczyk mógł dostać za to karę, ale na jego szczęście udało mu się uniknąć odpowiedzialności, bo sędziowie za to zainteresowali się tylko zachowaniem kierowcy Ferrari. Na dwudziestym pierwszym okrążeniu wyścig zaczął się na nowo ale zawodnicy ponownie nie dali rady przejechać pełnej pętli, bo narozrabiali tym razem kierowcy Force India i musiał wyjechać samochód bezpieczeństwa. Alonso zgłosił swojemu zespołowi, że powinna być czerwona flaga, bo jest zbyt dużo odłamków na torze. Sędziowie posłuchali rady mistrza świata z 2005 i 2006 roku ogłaszając przerwanie wyścigu. Ogólnie byłem bardzo pozytywnie zaskoczony przebiegiem wyścigu, bo działo się dużo. Był to kapitalny wyścig. Czerwona flaga pozwoliła kibicom na chwilę odetchnąć, między innymi mnie samemu. Przez pierwsze 20 okrążeń nie miałem czasu, żeby iść po coś do picia czy po przekąski – dawno nie widziałem takich emocji. Po oczyszczeniu toru kierowcy wrócili do wyścigu, lecz przez pierwsze kółko toczyli się za Safety Car i dopiero po chwili wrócili do właściwego ścigania. Po kilku okrążeniach zaczęły się kolejne emocjonujące – wręcz zaskakujące czasem – sceny. Hamiltonowi źle zapięto zagłówek zanim kierowca wsiadł do kokpitu przed wznowieniem wyścigu, przez co ten się unosił. Najbardziej komicznie wyglądało to wtedy, gdy Brytyjczyk na prostej trzymał jedną ręką tą część, żeby mu nie wypadła. Mercedes też się nie popisał, bo zamiast natychmiast ściągnąć go do boksu na wymianę zagłówka, to dawał mu absurdalne rady – byleby jechać dalej. Wreszcie jednak, dzięki interwencji sędziów, Hamilton był zmuszony do zjazdu i stracił prawie 10 sekund na stanowisku serwisowym. Zastanawiałem się dlaczego Brytyjczyk nie dostał kary za niebezpieczną jazdę, bo jednak było to lekkomyślne zachowanie zarówno kierowcy, jak i zespołu. W międzyczasie za swój głupi wyskok Vettel dostał karę 10 sekund stop/go i niespodziewanie na pierwszych trzech miejscach znaleźli się: Ricciardo, dalej Kanadyjczyk Lance Stroll i Kevin Magnussen, którzy na początku startowali ze środka stawki. Za nimi jechał Ocon, a za młodym Francuzem Bottas, który robił niesamowity comeback. Następnie dopiero Vettel i Hamillton. Jak zobaczyłem pierwszą piątkę i posiadając wspomnienia po szalonym GP Kanady w 2011 roku, nie zaskoczyłoby mnie nic, bo w sporcie jest wszystko możliwe. Końcówka wyścigu była jednak już w miarę spokojna. Australijczyk miał sporą przewagę nad drugim Kanadyjczykiem, lecz za plecami kierowcy Wiliamsa szalał Bottas. Linię mety Ricciardo przekroczył spokojnym tempem, dowożąc swoje zwycięstwo. Wydawało się, że Stroll dojedzie na drugim miejscu, ale jednak Fin wyprzedził go na kresce o 0,105 sek.

Wyścig był, kolokwialnie mówiąc, szalony. Nie brakowało mi w nim niczego! Emocje były od startu do mety – kraksy, neutralizacje, niesamowity comeback i niespodziewane rozstrzygnięcia. Dla mnie jako fana Formuły 1 był to absolutnie jeden z najlepszych wyścigów które oglądałem. Przez ponad 2 godziny (nie licząc przerwy spowodowanej czerwoną flagą) nie odrywałem oczu od telewizora. Są to zawody, do których chętnie wracam. Szkoda tylko, że na jedne tak kapitalne zawody wypada około piętnaście słabszych. Takie wyścigi to nagroda dla wszystkich, którzy cierpliwie oglądają każdy z nich.

Dawid Hudala

Foto.: formula1.com