Zła Wola wcale nie taka zła. „Brudna muzyka prosto z Warszawskiej Woli”- taką informację możemy znaleźć na oficjalnej stronie zespołu. Ten krótki opis mówi wiele o metalowej kapeli.

Zła Wola powstała w 2014 roku na Warszawskiej Woli, a inicjatorami projektu byli Marek Malinowski (gitara), Artur Dziedzic (bas) i Wojtek Dobrzański (wokal), a obecnie skład zasilają dodatkowo Andrzej Kuczyński (gitara solowa) i Kuba Pierzchała (bębny). Atutem jest to, że wszyscy członkowie składu znają się od dziecka – biegali po tych samych podwórkach, razem uczyli się grać na instrumentach.

Na początku wspomnę, że wychowałem się na metalu, przez co moja opinia będzie subiektywna, ale nie znaczy to, że przy recenzji tej płyty jest to plusem dla artystów.

Mimo iż uwielbiam piosenki z dużą dozą poczucia humoru, których teksty wywołują u mnie uśmiech, lub wręcz po prostu śmiech – to od zespołów, które serwują ciężką muzykę wymagam ambicji, a tekst w mojej opinii powinien zmuszać chociaż cząstkowo do refleksji.
Autorem lirycznym utworów Złej Woli jest Łukasz Słuszniak i zamykając ten wątek – nie zawiódł mnie.

Zła Wola – The Best of vol. 2 to krążek, w którego skład wchodzi 14 kawałków. Na przywitanie zespół zaserwował nam mocny tytuł – Zabij mnie. Gdy usłyszałem ten utwór pierwszy raz pomyślałem „zapowiada się dobrze”: zaczynając od niebanalnych słów i ciekawego wokalu Wojtka, po całą linię melodyczną. Uznaję to za niezłą kompozycję i dobry wybór na numer otwierający krążek. Wszystkie instrumenty bardzo dobrze się łączą, ale należy wyróżnić dwóch gitarzystów, którzy zagrali mocny riff, przekładany dobrze wpasowującymi się solówkami.

Reszta płyty przeszła gładko i równie przyjemnie, ale piosenki były dość podobne do siebie, trochę na jedno kopyto – ostry riff, dobra linia melodyjna, wokal, który się nie różnił. Bałem się, że zespół każe słuchaczom przebrnąć przez płytę grając w podobnym stylu, niczym niestety nie zaskakując. Na szczęście się myliłem, bo przyszła pora na przedostatni utwór, a właściwie jeden z dwóch kawałków bonusowych. Kolizja (akustycznie), to zdecydowanie pozycja do której wrócę – hipnotyzujący riff, którego nie powstydziłoby się wiele czołowych zespołów, genialne bębny i uzupełniający to wszystko bas – moim zdaniem zdecydowanie najlepsza pozycja debiutanckiego albumu, taka truskawka na torcie złożonym z dwunastu poziomów. Wisienką na tym torcie (wiśnie lubię mniej, ale wciąż lubię) jest kawałek Cisza to krew (akustycznie), którego minusem może być to długość – trwa zaledwie nieco ponad dwie minuty.

Czego mi brakowało? Mogłoby być nieco ciężej. Chciałbym zobaczyć zespół w nieco mroczniejszej odsłonie, bardziej brudnej, mniej składnej, mniej doskonałej, mniej harmonijnej, oraz Wojtka – wokalistę, który mógłby częściej zaskakiwać. Może będzie mi dane doświadczyć tego na koncercie, kiedy nadarzy się okazja.

Album Złej Woli zadebiutuje 14. kwietnia 2018. Ja na pewno do niego wrócę i zdecydowanie polecam koneserom metalu i nie tylko (ja już koneserem nie jestem, a płyta zdecydowanie do mnie trafia).

 

Grzegorz Haliczyn