Można by pomyśleć, że koncerty muzyki klasycznej zarezerwowane są dla osób starszych lub tych wyjątkowo nią zainteresowanych. Koncerty Johann Strauss Orchestra udowadniają, że wcale nie musi tak być! W krakowskiej Tauron Arenie klasyka zderzyła się nie tylko z odrobiną nowoczesności, ale też z ogromnym entuzjazmem zarówno artystów, jak i publiki. Andre Rieu i Johann Strauss Orchestra powrócili do Polski po dwuletniej przerwie spowodowanej szalejącą pandemią. Nie był to mój pierwszy koncert tej orkiestry, lecz utwory, które występują w ich stałym repertuarze połączono z kilkoma polskimi akcentami, które podbiły serca widzów.

Początek pierwszego utworu – Seventy Six Trombones, został odtworzony z nagrania, gdyż wszyscy artyści weszli na estradę dopiero po przejściu przez płytę obiektu, co wywołało niemałe zaskoczenie wśród widzów, którzy pojawili się na takim wydarzeniu po raz pierwszy. Muzycy wśród głośnych oklasków i wiwatów kolejno wchodzili na scenę i po krótkim skrzypcowym solo dyrygenta nagranie płynnie zastąpione zostało muzyką na żywo. Atmosfera zrobiła się uroczysta, ale i również wesoła. Widzom towarzyszyła ekscytacja i ciekawość, czym zostaną zaskoczeni tym razem.

Maestro przedstawił siebie oraz orkiestrę, podkreślając z jak wielu krajów pochodzą muzycy. Przedstawieni zostali też soliści – tenorzy Bela Mavrak, Thomas Greuel i Eric Reddet oraz sopranistki Anna Majchrzak czy Donij van Doorn. Dzięki międzynarodowemu charakterowi orkiestry polska skrzypaczka Agnieszka Fizzano-Walter pełniła rolę tłumacza słów dyrygenta z języka angielskiego na polski. Od tej chwili jedynie ten element przypominał mi, że znajdujemy się w Krakowie, a nie w Maastricht, czyli rodzinnym mieście Andre Rieu. Muzycy także czuli się na scenie jak w domu, sprawiali wrażenie, jakby świetnie bawili się w swoim towarzystwie – stroili miny i dawali sobie przyjacielskie kuksańce.

Moment, który jeszcze bardziej rozluźnił atmosferę i wywołał ogólną radość oraz poruszenie było odegranie Snow Waltz, podczas którego na widzów pierwszego sektora spadł sztuczny śnieg. Dyrygent zachęcił też wtedy po raz pierwszy do powstania z miejsc i śpiewania razem z chórzystami. Artyści płynnie przechodzili do kolejnych utworów, a widzowie słuchali jak zahipnotyzowani. Scheherazade, którego historia została opowiedziana przeniosło nas w egzotyczny świat legend. Łzy wzruszenia pojawiła się w oczach wielu, gdy wybrzmiały pierwsze nuty Niech żyje bal, zaśpiewanego po polsku. Niedługo potem nastąpiła krótka przerwa, po której dyrygent ponownie zabrał głos. Zachęcił do podziękowania osobom odpowiedzialnym za organizację całej trasy koncertowej.

Chwilę później na scenę zaproszeni zostali wyjątkowi goście, czyli berliński sekstet męski – The Comedian Harmony. Po zaśpiewaniu skocznej piosenki Veronika, der Lenz ist da oddali oni hołd pierwszym założycielom grupy w kompozycji Irgendwo auf der Welt. Był to kolejny niezwykle wzruszający moment, więc dla ożywienia atmosfery zabrzmiało wesołe Les gars de la marine.

Kultowy i wyczekiwany już punkt każdego koncertu, czyli walc Nad pięknym modrym Dunajem poderwał ludzi z miejsc. Zaczęli oni tańczyć walca w przejściach między sektorami i kołysać się na boki. Roztańczona publiczność nie wróciła już na swoje miejsca. Wielu z nas zachęconych przez muzyków, podeszło pod samą scenę i z zadartymi głowami nuciła kolejne utwory. Cisza zapadła na sekundę przed You’ll never walk alone. Zanim zdążyłam się obejrzeć, trybuny zabłysły milionem latarek, które przypominały rozgwieżdżone niebo.

Następne utwory były bardzo skoczne i wesołe. Dwie ostatnie kompozycje, które wpisały się w tradycję jako kończące koncerty to Kleine Gardeoffizier, podczas którego wszyscy uczestnicy, już bez śladu skrępowania machali rękoma do rytmu oraz Marina, zapoczątkowane gwizdaniem klarnecistki Manoe Konings. Muzycy opuścili scenę tak zwanym „wężykiem”, machając wesoło do widzów, którzy nawet podczas powrotu do domów podśpiewywali pod nosem.

Każdy z koncertów Johann Strauss Orchestra ma w sobie coś wyjątkowego. Ciężko jest uwierzyć, że mile widziane jest na nich tańczenie, śpiewanie, śmiech a nawet łzy wzruszenia, lecz właśnie tak jest. Życiowym przesłaniem Andre Rieu jest to, że muzyka powinna łączyć, sprawiać radość i być dla wszystkich, nie tylko dla wybranych.

Paulina Zowada

Fot.: Paulina Zowada