Pomoc. Tak ważna, nieoceniona i niedoceniona. Wymaga odwagi, stawienia czoła wyzwaniom, często stanowczości, ale i pokory. Ma wiele odnóg, odniesień, dróg z różnym celem, więc istnieje wiele wyborów, których moglibyśmy dokonać, chcąc podkreślić czyjeś poświęcenie.

Kolczasty Gang z Nysy od początku był właśnie takim wyborem, choć nie dla każdego jest on tak prosty jak dla mnie, zwykłego obserwatora. Jest pewna osoba, która dokonuje owego wyboru codziennie, a cały swój czas i energię oddaje na rzecz tych najmniejszych, potrzebujących – w tym przypadku jeży. Pani Elżbieta, czyli Jeżowa Mama zajmuje się na co dzień gromadką jeży, tych rezydujących i przybywających do Kolczastego Gangu. Są to zwierzęta chore, wymagające specjalistycznej opieki, bez której nie miałyby szans na przeżycie. Dodatkowo, jeże to dzikie stworzenia, które tylko dzięki leczeniu mają szansę wrócić na wolność, dlatego działania azylu, takiego jak Kolczasty Gang są nieocenione. Jak mówią slogany – pomaganie jest proste, ale czy zawsze? Czy prosta jest odpowiedzialność brana za chore, cierpiące stworzenia, opieka nad nimi bez wymówek i wyjątków, zarwane noce? Z pewnością nie, ponieważ oprócz wyzwań związanych typowo z opieką nad zwierzętami, dochodzą także problemy finansowe, kwestie leczenia, karmienia, potrzebne do rehabilitacji sprzęty, ale także sprawy prywatne, które również są niezwykle istotne, a nierzadko poważne i niełatwe.

Kolczasty Gang było mi dane poznać, gdy pewnej wrześniowej nocy, wracając z chłopakiem z kina znaleźliśmy na pasach potrąconego jeża. Przerażenie i bezradność. Został przez nas zabrany do domu na noc, żeby na drugi dzień poszukać dla niego pomocy. Niestety, po wizycie u weterynarza okazało się, że nie ma szans na normalne funkcjonowanie, ale nim nasze nadzieje zostały rozwiane zdążyłam napisać do pani Elżbiety z pytaniem, czy moglibyśmy go przywieźć do Nysy. Po tej przykrej wiadomości poinformowałam, że jednak się nie zjawimy, ponieważ skutki potrącenia były nieodwracalne, ale odpowiedź, którą otrzymałam podniosła mnie nieco na duchu. Pozwolę sobie ją zacytować: „(…) Co warte życie dzikiego jeża, który nie może chodzić…”. Pomaganie to pozwalanie odejść, gdy wszystko inne zawodzi, to akceptacja, która przecież nie zawsze przychodzi z łatwością. Jednak, obok trudnych decyzji to również wiele dobrych wspomnień, takich jak, np. początek nyskiego azylu.

Jak zaczęła się przygoda z Kolczastym Gangiem i od kiedy trwa opowiedziała pani Elżbieta.

„Pierwsze jeże, jakie trafiły do mnie, znalazłam na przydomowym trawniku w 2009 roku, w listopadzie. Było już bardzo zimno, padał śnieg z deszczem, a ja akurat szłam do garażu, bo chciałam jechać na zakupy. Wtedy je zobaczyłam. Matka i pięć maluchów, takich już trochę większych. Kręciły się bezradnie, matka siedziała skulona, małe biegały w koło. No wiadomo, że z zakupów już nici. Pędem pobiegłam na strych, wygrzebałam jakieś pudło, trochę było zakurzone, ale co tam! Połapałam to towarzystwo, włożyłam do pudła i zaniosłam do altany. Tam miały zacisznie, bo altana miała okno i drzwi. Ledwo się zmieściłam w drzwiach z tym wielkim pudłem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak się opiekować jeżami. Pudło wyścieliłam grubo gazetami, wrzuciłam stary koc i włożyłam do środka miski z jedzeniem dla kotów, bo mając w domu cztery koty, jedzenie też miałam. I zaczęło się szukanie w Internecie czegoś o jeżach, jakichś porad, czy wskazówek co z nimi robić, żeby nie zaszkodzić. Nie było łatwo. Prawdę mówiąc niewiele znalazłam i nadal nic nie wiedziałam. Dopiero wysłanie prośby o pomoc do opolskiego ZOO poskutkowało całym szeregiem rad i wskazówek. Jeże dostały spory kartonowy domek wyścielony grubą warstwą ręczników papierowych. Od siebie dorzuciłam im ten koc, pod którym już zdążyły się zadomowić. Miały cieplutko i przytulnie oraz zawsze pełną miskę i czystą wodę do picia. Apetyty im dopisywały, maluchy zjadały po dwie porcje i miałam wrażenie, że jeszcze im było mało. I tak, w grudniu, po świętach, pierwsza zasnęła jeżowa mama. Dzieci jeszcze jakiś czas jadły, a potem i one jeden po drugim poszły spać. Zaglądałam do nich regularnie i trochę chyba było mi żal, że śpią, bo tak zabawnie ryły w jedzeniu i przepychały się do misek, ale skoro natura tak to wszystko ułożyła, to trudno, niech sobie spokojnie śpią. Do pudła wstawiłam miskę z suchą karmą i wodę. Po kilku dniach karma była rozsypana, a woda wylana. Zostałam trochę dłużej w altanie, żeby zobaczyć co się dzieje w tym pudle. Okazało się, że to maluchy wygramoliły się z domku i rozrabiały na całego. Od tego dnia małe jeże trochę spały, trochę myszkowały, próbując wygryzać dziury w pudle. Oczywiście cały czas podjadały, a jak sobie kilka dni jadły, to potem przez kilka, kilkanaście dni spały. I tak całe towarzystwo dotrwało do wiosny. Pierwsze oczywiście obudziły się małe, a dopiero potem ich mama. Strasznie dużo piły. Dolewałam wodę do miski i ciągle była pusta, więc wstawiłam jeszcze dwie dodatkowe i w końcu chyba im wystarczyło. Potem zaczęły jeść. Jadły dużo i zauważyłam, że matka już zaczyna fukać na małe, a małe, które właściwie już były duże, zaczęły tez fukać jeden na drugiego. No i „zafukała” mi się cała altanka. Koniecznie trzeba było je rozdzielić, bo na dworze jeszcze było zimno, a właściwie noce były bardzo zimne i z wypuszczeniem rodzinki na wolność postanowiłam jeszcze zaczekać. Przerzuciłam cały strych i wygrzebałam jeszcze dwa pudła. Trochę mniejsze niż to, w którym dotychczas mieszkały, ale wystarczyły. Największe „fukadło” i matka poszły do oddzielnych kartonów, a reszta została w dużym pudle. Gdy już zrobiło się ciepło, wyniosłam pudła w nocy do ogrodu. Wcześniej wycięłam w każdym kartonie otwór, żeby jeże mogły sobie spokojnie wyjść, kiedy będą miały na to ochotę. Jakiś czas czekałam, bo myślałam, że zaraz wyjdą, więc chciałam zobaczyć jak wychodzą na wolność. Ale trwało to bardzo długo, a jeże wcale nie chciały wyjść tylko siedziały w swoich kartonowych domkach. Poszłam więc do domu. Rano oczywiście pędem do ogrodu. Pudła były puste, jeże sobie poszły. Trochę mi było smutno, bo jednak były ze mną kilka miesięcy. Tak więc były to pierwsze uratowane przeze mnie jeże. I tak zaczęła się moja nowa misja. Ratowanie jeży, czym zajmuję się do dnia dzisiejszego, czyli już ponad 12 lat.”

Śmiało mogę powiedzieć, że dzięki takim osobom, jak pani Elżbieta człowiek naprawdę zaczyna wierzyć, że dobro istnieje. Chciałabym więc zaapelować o zrozumienie i wsparcie osób, które decydują się na tak duże poświęcenie. Opieka i pomoc cierpiącym, chorym stworzeniom nie jest prosta, wymaga wielu wyrzeczeń, ogromnej wiedzy, ale również umiejętności współczucia i dostrzegania. Dlatego, my także nie bądźmy obojętni, nie zostawiajmy zwierząt, które potrzebują naszej pomocy, nie odchodźmy z myślą, że to tylko kolejny jeż, ptak, kot. A przy okazji okresu wakacyjnego, który niestety obfituje w porzucanie zwierząt, chciałabym zawrzeć fragment wiersza pt. „Pan Cogito a Małe Zwierzątko” Zbigniewa Herberta, który interpretuję na potrzebę pisanego przeze mnie tekstu – „(…) Co robi w czasie długiej podróży przez morze. Lektury ma pod dostatkiem, je przecież niewiele, ale co myśli o mnie, starym towarzyszu, który zdradził.” Często pomoc człowieka jest konieczna, by ulżyć w cierpieniu, wyleczyć lub zwrócić wolność.

Dziękuję pani Elżbiecie za podzielenie się historią jeży oraz za ogromne poświęcenie związane z opieką nad nimi i stawianie czoła codziennym przeciwnościom. Zachęcam Was do odwiedzenia strony Kolczastego Gangu na Facebook’u oraz dorzucenie się do zbiórki na rzecz jeżowego azylu.

Więcej informacji na stronie Facebook.

Link do zbiórki.

Bianka Szwiec

Fot: Pixabay