W upalne letnie dni człowiek poszukuje ochłody, gdzie tylko może. Jednym z nietypowych miejsc, gdzie można uciec jest muzyka, która swoim brzmieniem zanosi myśl ludzką gdzieś zupełnie indziej, daleko od doskwierających temperatur. Tak właśnie brzmi najnowszy album grupy Oceans of Slumber – Starlight And Ash: egzotycznie, mistycznie, świeżo. Odświeża niczym łyk rześkiego napoju, ale to nie jedyna zaleta tego krążka.
Oceans of Slumber to amerykański zespół definiujący się jako gotyk południowy, aktywny od 2011 roku. Przez wielu krytyków muzycznych często określany jako fenomen na scenie metalu alternatywnego, porównywany do takich legend jak Opeth. Do 2022 muzycy wydali 5 albumów studyjnych oraz jedną EPkę. W tym najnowszy krążek Starlight and Ash.
Wydawnictwo rozpoczyna się kawałkiem The Waters Rising, który natychmiast wprowadza słuchacza w odpowiedni nastrój. Kompozycja jest rytmiczna i chwytliwa, początkowo bardzo łagodna w brzmieniu. Dopiero pod koniec piosenka pokazuje pazura, za sprawą szybkiej perkusji oraz niemożliwego do pomylenia, emocjonalnego wokalu Cammie Beverly. Następnie tempo zwalnia wraz z kolejnym utworem znanym z wydań singlowych. Hearts of Stone to typowa ballada, która podtrzymuje spokojny, lekko melancholijny klimat, jednak z nutą egzotyki. Warto docenić pracę perkusji, która swoim charakterem balansuje między doomem a metalem progresywnym.
Po singlach zaczyna się mój osobisty faworyt z całego albumu, czyli Red Forest Roads. Na wstępie brzmi jak nieco zawodząca ballada, jednak druga połowa tego czterominutowego utworu to coś absolutnie nie z tego świata. Spokojna, szepcząca, niemal recytujący wokal w jednej chwili przeradza się w przepełniony silnymi emocjami krzyk, któremu wtóruje niesamowita, energiczna perkusja przywodząca na myśl brutalniejsze odmiany metalu. Absolutnie mistrzowsko wyważone połączenie.
Salvation jest kolejnym wartym odnotowania utworem. Gitary w połączeniu z wokalem nadają tu nieco niepokojącą, ale przy tym bardzo łagodną atmosferę. The Spring of 21 znacznie odbiega od reszty kompozycji, gdyż jest to solo fortepianowe, w którego tle słychać cichy trzask, jakby ognia w kominku. Jest to preludium do Just a Day, chyba najbardziej zaskakującej piosenki na całym krążku. Pierwsze dwie minuty to spokojny śpiew przy fortepianie, który następnie przeradza się w przepiękną pieśń, która rozbrzmiewa ciężkimi riffami, przypominającymi o korzeniach zespołu leżących w doom metalu.
House of Rising Sun to historia opowiedziana przy bardzo skromnej oprawie instrumentalnej. Całość opiera się o bardzo plastyczny głos Cammie, który stale zachwyca swoim bogactwem. Album zamyka The Shipbuilders Son, utwór o nieco jaśniejszym brzmieniu, ale wciąż o niesamowicie emocjonalnym zabarwieniu. Wszystkie elementy dają tu ostatni pokaz możliwości, zanim znikną za horyzontem ciszy i błogiego spokoju.
Ostateczna ocena wydawnictwa zdecydowanie jest pozytywna. Jest na pewno czymś świeżym i odkrywczym. Nie wszystkim jednak to się spodoba i będą narzekali, że styl zespołu się zmienił. Mnie to nie przeszkadza. Oceans of Slumber zawsze wymykali się twardym granicom i eksperymentowali z brzmieniem. Ten album jest kolejnym krokiem na drodze muzycznych eksploracji. Pozostaje nam teraz czekać na występy na żywo, byśmy mogli w pełni docenić kunszt muzyków.
Nikodem Lipczyński
Fot.: oceansofslumber.com/