Wiele zespołów lubi eksperymentować z różnymi gatunkami muzycznymi, aby odkryć swe prawdziwe brzmienie. Tak też było w przypadku zespołu I Prevail, który niedawno wydał album True Power. Można w nim odnaleźć dosłownie wszystko – jednak czy to jest dobre? Przekonajcie się sami słuchając krążka formacji oraz czytając naszą recenzję!
Nie ukrywam, że dzięki I Prevail odkryłam swoje zamiłowanie do mocniejszych brzmień. Zespół, który został założony w 2013 roku w Southfield w stanie Michigan, pokazał mi, że metal może dobrze brzmieć. Sprawili także, że polubiłam Taylor Swift, dzięki ich coverowi utworu Blank Space, który uzyskał status platyny w Stanach Zjednoczonych. Zanim jednak wzięli się za przerabianie popu na metal wydali niesamowitą debiutancką EP-kę Heart vs. Mind, by następnie wykreować takie albumy jak Lifelines, Trauma czy najnowszy True Power.
Najnowszy krążek składa się z piętnastu utworów, które bardzo się od siebie różnią. Słuchacza wita preludium 0:00, które trwa czterdzieści sekund i zapowiada nadchodzący wybuch mocy muzycznej. Początkowe chwile wprowadzają pewien niepokój i jednocześnie ekscytację. Gdy zaczęło się odliczanie, miałam wrażenie, że usłyszę mocne uderzenia perkusji, a tymczasem…była cisza. Nie trwała ona jednak długo, bo delikatnie zaczął się kawałek There’s fear in letting go. Melodia i tekst o toksycznych relacjach dały mi dużo do myślenia. Od razu wiedziałam, że ten projekt to będzie jednocześnie rozwałka emocjonalna i muzyczna.
Niestety po cudownych refleksjach usłyszałam utwory, które według mnie są najsłabsze w całym albumie. Mowa o Body Bag oraz Self-Destruction. Formacja próbowała za wszelką cenę dać za wiele efektów muzycznych na raz do każdego kawałka, jednak sprawiło to, że słuchacz mógł się poczuć przytłoczony. Fani zespołu są świadomi, że chłopaki od dawna sięgali po progresive metal, co uwydatniło się chociażby w Self-Destruction. Jednak w tym przypadku połączenie metalu z elektrycznymi wstawkami, a także growlingu z rapem niekoniecznie wyszło na dobre.
Słuchając dalej płyty, odkryłam perłę jaką jest Bad Things! To jest prawdziwe I Prevail, które pokochałam z albumów Trauma czy Heart vs. Mind. W tej piosence wszystko jest idealne, począwszy od wyważonej linii melodycznej, która uderza w odpowiednich momentach, a kończąc na wokalu Briana Burkheisera, który jest niesamowicie czarujący. Solówka na basie od Dylana Browmana prowadziła do celu grupy jaką jest świetna muzyka. Tekst stworzony przez formację opowiada o złych wyborach, jednak ten hit to wszystko co najlepsze.
Intrygującymi kawałkami są Fake i FWYTYK. W pierwszym z nich miałam wrażenie, że słyszę psychodeliczne wstawki, przynajmniej na początku, które później się wyciszyły, by dać szansę Steve’owi Menoian’owi zagrać boską linię gitarową. Natomiast, jeśli chodzi o FWYTYK to myślę, że Tim Burton byłby zachwycony, gdyby mógł użyć tego kawałka do jednej ze swoich produkcji. Niepokojąca melodia w refrenie zdecydowanie zachwyci każdego fana horrorów.
Fani bandu mogli też wychwycić podobieństwa do starych kawałków. Tak jest w przypadku Deep End, który przypomina Hurricane czy Long Live The King, który mógłby być kontynuacją Bow Down. Co ciekawe i wręcz zaskakujące w tej pierwszej piosence nie usłyszałam growlingu od Eric’a Vanlerberghe’a, który najczęściej jest w linii wokalnej.
Jednak prawdziwą moc zespołu usłyszałam w kawałku Choke, gdzie osiągnęli idealny muzycznie metal. Gitary sprawiły, że zatraciłam się w melodii, perkusja, na której gra Gabe Helguera, nadała rytmu, który porywa do tańca. To wszystko w połączeniu z growlem spowodowało, że piosenka uderzała wręcz słuchacza z każdej strony. Mam nadzieję, że przyszłe piosenki I Prevail będą podobne do tego dzieła!
Na koniec warto wspomnieć o czymś co najbardziej zaskoczyło mnie w tym albumie m.in. o Closure, która jest piękną balladą rockową o nie zatrzymywaniu się i zrozumieniu swych błędów, a także czyichś oszustw i spokojnym odejściu. Wyciszająca muzyka pozwala się skupić na swych refleksjach, a growl – wykrzyczeć wszystkie negatywne emocje. Miłą niespodzianką była piosenka Doomed, która zamyka album i także jest balladą. Została nagrana akustycznie. Jednym z wybijających się instrumentów był keybord, który w połączeniu z wokalem Briana sprawił, że się wzruszyłam.
W tym albumie ciężko jest znaleźć spójność czy wiodący gatunek muzyczny. Usłyszałam wiele prób różnych styli, barw wokalnych i brzmień. Jednak tematyka jest dość podobna ponieważ przechodzi od pokazywania swej prawdziwej siły, do własnych słabości. Jakby się zastanowić to może album miał być odzwierciedleniem muzyki, na której się wybili i jest ich True Power, natomiast nowości w ich piosenkach miały być pokonaniem swych słabych punktów. Ciężko stwierdzić po kilku przesłuchaniach, na pewno zagłębie się jeszcze raz w ten krążek, aby zrozumieć o co chodziło artystom.
Sara Rostkowska
Fot.:facebook.com/IPrevailBand