Każdy z nas przynajmniej raz słyszał o zespole Red Hot Chilli Peppers. Ich piosenki są obowiązkowym punktem każdej rockowej playlisty i każdy fan tego gatunku marzy o tym, by spotkać ich na żywo. Są wręcz ikonami tak jak AC/DC czy Guns N’ Roses. Czy swoją najnowszą płytą pokazują, że zasłużyli na swoją pozycję? Czas to sprawdzić!

Wokalista Anthony Kiedis, gitarzysta John Frusciante, basista Michael „Flea” Balzary i perkusista Chad Smith – to aktualny skład tego wybitnego zespołu, wszyscy dołączyli do niego jeszcze na początku jego istnienia. Od 1983 roku, aż do dziś zdobył wiele wyróżnień, w tym nagrodę Grammy, MTV, Brit Award czy American Music Award. Ich najnowsza płyta jest ich dwunastą w dorobku. Czas przyjrzeć się temu, co stworzyli w swoim najnowszym dziele Return of the Dream Canteen.

Rock w starym, dobrym stylu – to coś, co charakteryzuje Tippa My Tongue. Wpadająca w ucho melodia, doskonały wokal, dynamika – to przepis na nutkę wręcz pozbawioną wad. Zdecydowanie piosenka, która może mocno nie wyróżnia się stylem, jednak i tak będzie królowała w moich słuchawkach przez bardzo długi czas. Szczególnie, że czuję wyraźną inspirację twórczością Aerosmith.

Peace nad Love – tytuł w teorii zawiera w sobie mocne, miłosne przesłanie do każdego z nas. Wokalista śpiewa o kobiecie, z którą chce być do końca życia. Delikatny głos, melodyczna, rockowa nutka, będąca jedną z lepszych na tej płycie. Czego można chcieć więcej?

Słuchając pewnego kawałka, miałem wrażenie jakby autorzy chcieli w jedną całość połączyć styl zespołów Aerosmith i Alter Bridge. Tym utworem jest Reach Out. Czy udało się? Tak, i to jak dobrze! Łagodne zwrotki i mocny refren – szczególnie ten drugi element sprawia, że to dzieło wyróżnia się spośród innych na płycie. Mimo, że na początku sam miałem wątpliwości czy takie połączenie jest sensowne, Red Hot Chilli Peppers pokazało mi, że można im ufać w 100%.

Kojarzycie małe knajpki, w których odbywają się kameralne występy? Muzyk siada z gitarą i zaczyna śpiewać. Jaki vibe mają te utwory? Jeśli znacie odpowiedź na to pytanie, z pewnością domyślacie się do czego dążę. Piosenka Bella ma taki klimat. Odniosłem wrażenie, że tę muzykę wyjęto wprost właśnie z takiego miejsca. Przyjemna, klimatyczna, powodująca niezwykłe doznania. Gdy zamknąłem oczy, miałem wrażenie, że znajduję właśnie w takim miejscu. Powolna melodia, piosenkarz emocjonalnie wczuwający się w tekst… Piękno, ale i prostota w jednym.

Utwór Under the Bridge jest bardzo delikatną aranżacją. Spokojny, głos wokalisty w świetny sposób powoduje wręcz nawet uczucie melancholii. Z przyjemnością słuchałem jego opowieści na temat fikcyjnego miasta aniołów i czułem, jakbym tam był. Była to spokojna aranżacja i może wyróżniała się, tym że brzmiała bardziej jak ballada.

Fake as Fuck – ale to jest genialna piosenka! Utrzymana w nieco tanecznym rytmie, ale zachowującym ducha zespołu. Muzyczny kogel mogel – coś podobnego, jak w Reach Out. Poszczególne części różnią się od siebie – miałem ochotę tańczyć, by później ruszać głową jak szalony w rytmach rockowej melodii. W dobie nieco powtarzalnych utworów robionych dla pieniędzy, takie genialne mieszanki są na wagę złota.

Jeśli ktoś słuchał już piosenki Handful  i miał skojarzenia z twórczością Louis’a Armstronga, nie dziwię mu się. Co prawda, nie jest to spokojny kawałek, jednak gdzieś w tle można usłyszeć lekką inspiracje muzyką jazzową. Wszystko zostało ułożone jak w teatrze – pierwszy plan to gitara, a drugi – trąbki, nie grające pierwszych skrzypiec, ale będące niejako dopełnieniem całości. Głównym aktorem widowiska jest wokalista, powoli intonujący każdy wyraz, jednak jakże emocjonalnie.

Czy znajdzie się tu spokojny, rockowy utwór ale inspirowany piosenką I’ll be there for you? KawałekThe Drummer wywołał we mnie takie odczucia. Dosyć dziwna, niby spokojna melodia, ale jednak miałem ochotę ruszać nogami i tańczyć. Klimat dawnych lat wydobywa się dosłownie z każdej nuty.

Lalalalala – pomysłowy tytuł, prawda? Piosenka jest jeszcze bardziej zaskakująca. Gitarowa, ale i melancholijna, miałem wrażenie, że gdzieś jestem wokół opisywanej w tekście pary i obserwuje ich zachowania, przechodząc ze sceny do sceny, powoli, nie śpiesząc się. Idealny kawałek, dla par, które pragną przenieść się do LALALANDU.

Stary, dobry rock and roll w piosence Carry me home, wywołał we mnie spory szok. Nie sądziłem, że Red Hot Chilli Peppers, gustujące raczej w spokojnej wersji tego nurtu muzycznego, będzie umiało stworzyć tak dobry, mocny kawałek. Pomyliłem się. Wyróżniający się, dynamiczny – to właśnie cechy, które zachęcają do przesłuchania. Ponadto głos wokalisty – ciary na całym ciele.

Dla fanów muzyki disco lat 70, 80 i 90 też się coś znajdzie. In the Snow prezentuje taki styl. Zamiast charakterystycznego rocka, dominują elektroniczne dźwięki, przywołujące na myśl ten nurt oraz wykonawców takich jak Boney M. Spod gardeł wokalistów Red Hot Chilli Peppers cały utwór sprawił mi sporą niespodziankę. Jestem niezwykle zdumiony tym, że nawet w tak odmiennym stylu potrafili odnaleźć siebie.

Płyta jest niezwykła. Kilka pozytywnych zaskoczeń i parę udanych eksperymentów, które z pewnością zadziwią każdego słuchacza. W całkiem bogatej zawartości tego krążka każdy znajdzie coś dla siebie. Dla mnie, mimo kilku słabszych momentów, obcowanie z tą płytą było niecodziennym, ale i magicznym doznaniem. W muzyce nie można iść z nurtem, trzeba próbować nowych rzeczy, a Red Hot Chilli Peppers robi to tak, jak na mistrzów przystało.

Mateusz Gruchot

Fot.: redhotchilipeppers.com/music/