Bez przerwy myślimy, rejestrujemy oraz analizujemy w swojej głowie miliony informacji. Jednak niejednokrotnie zebrane przez nas dane powracają niczym rozpędzony pociąg i nie pozwalają zapomnieć o pewnych wydarzeniach. Właśnie w ten sposób można odebrać najnowszy album Nessy Barret – niczym podróż po mrocznych zakątków umysłu.
Nessa Barrett, a tak właściwie Janesa Jaida Barrett to amerykańska piosenkarka, która swoją popularność zawdzięcza aplikacji Tik Tok. Artystka jest znana ze swojej stosunkowo mrocznej twórczości, okraszonej pop rockowym brzmieniem. W swoim artystycznym dorobku posiada EPkę pretty poison oraz wydany 14 października 2022 roku, debiutancki album young forever. Nowy krążek to kompozycja trzynastu utworów, które opowiadają różne wspomnienia.
Na dobry początek Nessa zabiera nas na wycieczkę do Kalifornii za pomocą utworu tired of california. Kawałek zwraca na siebie uwagę obecnością dziecięcego chóru. Wprowadzenie takiego zabiegu nadaje piosence unikalnego uroku, który łatwo zostaje w pamięci. Zaraz po opuszczeniu zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych pukamy do drzwi pierwszych ponurych wspomnień. Gaslight to zatopiona w melodii pianina oraz perkusji historia odkrywania zdrady. Przeżycia bez wątpienia bolesnego, które oddziałuje na nasze zaufanie i poczucie wartości.
Jednakże nie tylko relacje międzyludzkie mogą źle na nas wpływać. Internet również jest miejscem przepełnionym negatywną energią. W związku z tym po przesłuchaniu utworu talk to myself nie trudno wnioskować, że piosenkarka na własnej skórze doświadczyła hejtu internautów. Sprawił on, że Barrett jest już nieczuła na cudze opinie gdyż jej własne demony ranią ją najmocniej. Kawałek pomimo swojej tematyki jest naprawdę energiczny i zachwyca uszy delikatnym wokalem, który ku zaskoczeniu świetnie wpasowuje się w mocniejsze brzmienie.
Pomimo tego, że umysł jest naszym przenośnym nośnikiem pamięci, nie zachowuję tylko tego co urokliwe. Zatrzymuje w sobie wszystko niezależnie od tego o jaką gorycz może przyprawić. Dlatego utwór fuckmarrykill mocno przypomina prawienie kazań samemu sobie. Artystka ma dość mierzenia się z internetowa nienawiścią. Zamiast czytać opinie internautów woli leżeć w łóżku i stłumić swoje wszelkie ambicje. Możliwe, że właśnie z tego powodu kolejnym kawałkiem na liście jest dear good. Odznacza się on formą dialogu artystki prowadzonego z Bogiem w akompaniamencie delikatnej melodii. Wokalistka zadaje pytania, rozważa nad życiem i bólem, który przeszła, ale stwórca jej nie odpowiada. Wyraża swoją udrękę oraz żal, a swoje emocje trafnie podsumowuje za pomocą słów “Don’t you hear me when I cry?”.
Po tak sporej dawce melancholii, płyta zostaje przełamana piosenkami forgive the world oraz too hot to cry. Obie kompozycje zabierają nas do milszego zaułka pamięci. Pierwszy z utworów jest balladą o sile miłości. Tutaj partner staje się ratunkiem od wszelkich problemów oraz zła świata. Natomiast too hot to cry jest powstaniem z kolan i ponownym zrozumieniem własnej wartości, która została utracona podczas trefnego związku (możliwe nawiązanie do gaslight). Jeśli zaś chodzi o warstwę muzyczną to zwrotki są naprawde spokojne i stonowane, a refren pokazuję swój pazur. Zabieg może mieć na celu odzwierciedlenie zdobytej przez piosenkarkę woli walki potrzebnej do wyzwolenia samej siebie.
Następnie przekraczamy próg madhouse, który wita uszy szalonym, lekko horrorowym brzemieniem. Z pewnością znakomicie dopełniają go występujące pomiędzy zwrotkami westchnienia przypominające upiorne zjawy. Jednak oprócz ciekawej koncepcji muzycznej numer porusza również kwestie chorób psychicznych, które niestety są często bagatelizowane, a wręcz wyśmiewane przez społeczeństwo. Nie od dziś jednak wiadomo, że nawet słowa potrafią ranić niczym nóż co znakomicie punktuje unnecessary violence.
Przed nami ostatnie cztery przystanki: lovebomb, decay, die first oraz lucky star. Pierwsze trzy z nich to opowieści o miłości, a każda z nich ma swój unikalny przekaz. Dowiadujemy się kolejno o kłótni kochanków, walce uczuć z cudzą opinią czy poczuciu pustki po odejściu bratniej duszy. Single mają w sobie pewnego rodzaju czar, który prowadzi do pewnych refleksji. Natomiast utwór lucky star to ostatnie drzwi, jakie Nessa Barrett otwiera przed nami podczas tej wyprawy. Żegna się w sposób dość zaskakujący ze względu na mocno słyszalny modulator głosu, recytację tekstu oraz brak jakiejkolwiek muzyki oprócz rytmicznych stuknięć podczas refrenu. Co więcej jest to najkrótszy utwór na całej płycie.
Uważam, że album young forever jest naprawdę dobry i zaskakuje swoją oryginalnością. Chodź jest on na pozór chaotyczną kompozycją, kryje w sobie głębszy sens niż mogłoby się wydawać. W końcu myśli oraz wspomnienia bezładnie krzątają się w naszych głowach, a właśnie takie skojarzenia wywołuje ta płyta. Co więcej piosenkarka potrafi oczarować swoim delikatnym wokalem nie zależnie od gatunku muzycznego jaki tworzy – pop, pop rock, alternatywny/niezależny. Przez co każdy może odnaleźć tutaj coś dla siebie i chociaż na chwilę przenieść się w nowy nieznany świat.
Justyna Dużyńska
Fot.: instagram.com/nessabarrett/