Kilka dni przed świętami, kiedy trwały ostatnie poprawki i wszyscy byli zabiegani, Mike Russell, ze spokojem i uśmiechem na twarzy, zaprosił mieszkańców miasta do wspólnego zatrzymania się i rozważenia co tak naprawdę jest w życiu ważne.
W czwartkowy wieczór, 22 grudnia, w pubie muzycznym Dworek Artystyczny w Opolu, odbył się kolejny kameralny koncert, tym razem w klimacie bluesowo-jazzowym. Mike Russell, artysta tego wydarzenia, wraz z właścicielami lokalu, witał pozdrawiając po angielsku i po polsku przybywających gości. Ku mojemu zdziwieniu, na miejsce przybyło mnóstwo ludzi tak, że na moment przed występem zaczęło brakować w pomieszczeniu miejsc. Na szczęście udało się wszystkim ulokować i każdy widział scenę.
Chwilę po 19:00, utworem The Boys, Mike rozpoczął swój recital, a następnie zagrał Young and Broken Heart. Na początku publiczność uważnie słuchała słów oraz wygrywanej przez muzyka na gitarze melodii, jednakże przy kolejnym kawałku Centerpiece, Mike zachęcał ludzi do dołączenia poprzez klaskanie w rytm muzyki. Widownia, bez żadnego problemu podporządkowała się poleceniom artysty, a w pubie rozpoczęła się wspólna zabawa.
Podczas koncertu, Mike bawił się świetnie. Widać było, że na scenie czuł się bardzo komfortowo. Co jakiś czas zachęcał ludzi do śpiewania, zbijał z nimi piątki, wystukiwał nogą rytm, a w pewnym momencie jego ciało zaczęło podrygiwać w takt melodii. Widać było podczas występu, że muzyka to jego życie i pasja. Dodatkowo miał fantastyczny kontakt z publicznością zarówno wzrokowy, jak i werbalny. Podziwiam go również za to, jaką posiada zdolność do zapamiętywania imion. Co chwilę w trakcie swojego występu wskazywał na daną osobę na sali i z imienia ją pozdrawiał.
Niestety, nie wszystko wyszło zgodnie z planem. Podczas grania jednego z utworów, zsunął się Mike’owi mikrofon. Jednakże szybka interwencja prowadzącego to wydarzenie Filipa, pomogła w naprawieniu statywu tak, że po chwili wokalista znów mógł swobodnie występować. Chciałam dodać, że w trakcie tego zajścia zaimponował mi spokój i opanowanie wokalisty. Pomimo, że przez moment nie miał mikrofonu, to nie wybiło go to z równowagi tylko wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że nawet i ucieszyło, ponieważ w trakcie naprawy zaczął improwizować na gitarze i sobie podśpiewywać.
Koncert Mike’a trwał około godziny. Utwory takie jak Sing a song, Home cooking, How I got over czy Back to black rozkołysały widownię w rytm bluesa. Najbardziej przypadły mi do gustu People get ready i Treat her like a lady, ponieważ nie dość, że były bardzo rytmiczne, to jeszcze opowiadały o tym, co w życiu jest naprawdę ważne, czyli ludzie. Wydarzenie to, odbywało się chwilę przed świętami i każdy z nas zamiast usiąść z rodziną albo zwolnić w tym całym przedświątecznym szale, to nawet na ostatni moment chce wszystko pozałatwiać. Nie widzi czego druga osoba tak naprawdę potrzebuje, tylko na mus chce uszczęśliwić innych. W takim czasie przychodzi Mike i swoim występem ukaja duszę oraz pomaga zwolnić i zauważyć najbliższych.
Po ostatniej piosence zaśpiewanej przez Mike’a Russella, publiczność nie przestawała bić braw. Zaczęli jednogłośnie wołać o bis i nie dali artyście tak łatwo zejść ze sceny. Zanim jednak muzyk ponownie wyszedł na środek, powiedział, że tak się rozkręcił, że nie zaśpiewa nam jednego ale aż dwa utwory. Dodał, że gitara, którą ma aktualnie ze sobą, towarzyszy mu od lat 70-tych, a co za tym idzie, że gra już na niej ponad 50 lat.
Reasumując, gatunki takie jak jazz czy blues nie są moimi ulubionymi, ale myślę, że Mike to we mnie zmienił. Wysłuchałam tego koncertu z przyjemnością, a muzyka i głos artysty sprawiły, że poczułam głęboki spokój.
Olivia Turek
Fot.: Filip Cierpisz