Aerosmith to z pewnością jeden z największych i najdłuzej działających zespołów rockowych na świecie. Każda ich płyta odnosiła światowy sukces i od początków ich kariery aż po dziś formacja ma wielu wiernych fanów.

1971: The Road Starts Hear to ich kolejny album To z pewnością nietypowy krążek – zawiera zapis 7 utworów wykonanych przy okazji specjalnego koncertu dla rodziny i przyjaciół. Wszystkie piosenki zostały nagrane we wczesnych wersjach za pomocą szpulowego magnetofonu gitarzysty Joe Perry’ego. Materiał powstał w składzie Steven Tyler, Joe Perry, Tom Hamilton, Joey Kramer i Brad Whitford.

Pierwszym utworem, na którym się skupię jest Movin’ Out. Na początku piosenka jest spokojna, przypomina rockowe ballady, a głos wokalisty sprawia, że chce się jeszcze bardziej wgłębić w całe dzieło, które później zmienia lekko brzmienie. Zamiast jednej gitary, rozbrzmiewa więcej tych instrumentów strunowych, dzięki czemu kawałek ożywia się. Utwór ma charakter miłosny, autor zwraca się do nieokreślonej osoby, mówi jej o tym, żeby się wyprowadzić i zacząć życie od nowa. Muzyka z tekstem pasują do siebie, powolna melodia gitarowa idealnie współbrzmi z charyzmatycznym głosem artysty.

Kolejne dzieło to Dream On, znany fanom zespołu już od 1973 roku, jednak na płycie opinia publiczna ma okazję posłuchać tego kawałka w nowej wersji. Mocniej słychać perkusję w warstwie muzycznej, która mocno przebija się ponad gitarę, utwór nie wydaje też typowym, rockowym kawałkiem tej grupy. Wyróżnia się, ale czy na plus? Nie do końca. Brakuje mi trochę tej żywotności oryginału, jednak rozumiem, że wersje akustyczne wyróżniają się spokojnością. Jako fan Aerosmith uważam jednak, że lepiej posłuchać oryginalnej wersji.

Inaczej jest z utworem Somebody, który w aranżacji z płyty brzmi zdecydowanie lepiej. Kompozycja ta to rockowa ballada, jednak z drugiej strony bardzo dynamiczna. Autor prosi Boga, by zesłał mu kogoś na ziemię, i mimo, że piosenkarz nie określa, o kogo dokładnie chodzi, można domniemywać, że chodzi o jakąś miłość.

Podobnie z utworem Mama Kin. Jest to przyjemny w słuchaniu kawałek, przywodzący na myśl westernowe motywy, jednak w typowej dla Aerosmith aranżacji. Ta piosenka jest zdecydowanie w moim klimacie i jest jedną z lepszych, które usłyszałem na tej płycie.

Kolejnym singlem jest Reefer Head Womens, który jednak doczekał się kilku znaczących zmian w aranżacji. Podobnie, jak Dream On, w utworze nie dominuje gitara, ale perkusja, jednak to o wiele bardziej mi się podoba.

Walkin the dog to kolejny kawałek będący na płycie. Jednak nie wyróżnia się on niczym, jest bardzo podobny do innych piosenek zaprezentowanych na płycie. Myślę jednak, że znajdą się tacy, którzy się ze mną nie zgodzą – dla mnie jednak jest to najgorszy utwór z krążka.

Inne odczucia miałem przy piosence Major Barbara. Powolny, lekko nostalgiczny utwór, utrzymujący charakter zespołu Aerosmith. Studyjne dźwięki dodają piosence jeszcze większego pazura. Dla mnie bomba.

Podsumowując, płyta mimo pewnych mankamentów, jest bardzo dobra i z pewnością godna polecenia, szczególnie dla fanów tego zespołu, którzy z pewnością czekali na nowy materiał. Nie jestem fanem tworzenia nowych aranżacji do jednej piosenki, natomiast eksperyment, jakiego dokonano, udał się.

Mateusz Gruchot

Fot.: facebook.com/aerosmith