W zeszłą sobotę w opolskim klubie Zebra odbył się koncert heavy metalowego zespołu Nocny Kochanek, który swoją pozycję na na scenie środowiska muzycznego skutecznie kształtuje już od 13 lat, występując wcześniej w muzycznym alter ego zespołu, nazywanym Night Mistress.
Mimo, że stylistyka muzyczna matczynego zespołu oraz jego polskiego odpowiednika nieco się różni, szczególnie jeśli chodzi o warstwę tekstową utworów, to na koncertach można zawsze usłyszeć kawałki obydwóch formacji. Nie mogło być inaczej jeśli chodzi o koncert w opolskim klubie Zebra. Jaka siła drzemie w fanach zespołu można się przekonać nie tylko po wywieszonym przez wielbicieli transparencie z napisem “nikt nie ma takich fanek jak Nocny Kochanek”, który towarzyszy kapeli praktycznie na każdym koncercie, ale już po samym ogromie zainteresowania wydarzeniem. Przygotowana pula biletów rozeszła się niczym ciepłe bułeczki już parę dni przed koncertem. Zespół jednak nie dopuścił do sytuacji, w której nie mógłby się spotkać ze wszystkimi swoimi fanami.  Zadbał o to, aby jeszcze w dniu koncertu pojawiła się druga pula biletów.

Koncert Nocnego Kochanka to dla wielu fanów tak ogromne przeżycie, że potrafią przejechać niezliczone ilości kilometrów, aby tylko móc przeżyć kolejny, niezapomniany koncert zespołu. Tak też było w przypadku koncertu w Opolu. Na stronie wydarzenia fani z innych miejscowości szukali osób ze swoich miast, by móc wspólnie dotrzeć do opolskiej Zebry. Mimo niekorzystnej aury pogodowej ludzie pojawili się w klubie o wiele wcześniej, by móc zająć miejsce jak najbliżej sceny. Kilka minut po 19:00 na scenie pojawił się pierwszy support Kochanków – wrocławski zespół Mescalero, który skutecznie rozgrzał i rozruszał publiczność przed gwiazdą wieczoru, podobnie jak występujący po nich band Venflon, który ma na swoim koncie m.in. występ przed woostock’ową publicznością. Około godziny 21:00 poziom ekscytacji oraz dreszczyk emocji znacznie wzrósł wśród zebranych słuchaczy, gotowych na długie poszukiwania Andżeja i powoli rogrzewali oni swoje gardła chóralnie podśpiewując najbardziej kultowe teksty kapeli.

Gdy po kilkunastu minutach wszyscy zebrani usłyszeli pierwszy energetyczny riff z piosenki Karate i powitanie Bartosza Walaszka ‘Witajcie w zasadniczej szkole zawodowej Karate…” nikt nie miał wątpliwości, że poziom podekscytowania wśród publiczności osiągnął punkt zenitu. Już podczas tego pierwszego utworu wszyscy zaczęli żywiołowo kiwać się w rytm dźwięków płynących ze sceny i nie było osoby, która nie dała ponieść się muzyce. Na drugi rzut poszło Dej Mu, które głośno z wokalistą odśpiewywała nie tylko męska część publiczności. Po małym przypomnieniu sobie krążka Hewi Metal przyszedł czas na zaprezentowanie nowego singla zwiastującego płytę Zdrajcy Metalu (mająca pojawić się już w styczniu, w dobrych sklepach muzycznych), a mianowicie Dziabnięty. Po reakcji publiczności na nowy kawałek zespołu, wyraźnie było widać, iż spełnił on w 100% oczekiwania fanów. Gdy wokalista zszedł ze sceny po swój “miecz z bżozy” wiadomo było, że jest to czas na kawałek Wielki Wojownik. Do tej chwili koncertu żywiołowa publiczność zatracona w dzikim pogo i głośnych śpiewach nie miała chwili wytchnienia, a mimo to na ich twarzach poza radością i uśmiechem, nie dało się zauważyć ani krzty zmęczenia.

Krzysiek postanowił zwolnić na chwilę tempo i słowami “przychodzi taki moment w życiu każdego, nawet Andżeja, że chłop się zakochuje i przychodzi zawsze na naszym koncercie przychodzi zawsze taki moment niestety dość nostalgiczny, może i romantyczny, ale na pewno wzruszający, to są ogromne emocje, także naprawdę prosimy o wyrozumiałość” zapowiedział najbardziej poruszający nie tylko ciało, lecz także duszę utwór zespołu – Zaplątany.  Po dogłębnej, aczkolwiek nieskutecznej penetracji, która miała na celu znalezienie Andżeja przyszedł czas na kolejny, tym razem tytułowy utwór z nowej płyty zespołu Zdrajcy Metalu, którym udowodnili, iż świeży krążek bez wątpienia będzie godnym następcą Hewi Metal.

Zespół postanowił pożegnać się z publicznością kawałkami takimi jak Wakacyjny, Diabeł z Piekła i Ostatni Numer. Nazwa ostatniego utworu okazała się zupełnie nieadekwatna do koncertu, ponieważ fani jeszcze długi czas nie pozwalali zejść muzykom ze sceny. Bisy i skandowania były na tyle głośne, że zespół nie dał się długo prosić i zagrał jeszcze parę utworów, m.in. Hand Of God, którego gitarowe solówki przyprawiły fanów o ciarki na całym dziele. Publiczność nie wybaczyłaby Kochankom, gdyby rozstali się z nią bez wykonania  utworu Minerał Fiutta, podczas którego publiczność zamieniła się zadaniem z wokalistą, odśpiewując większość partii wokalnych.

Po koncercie, mimo dużego zmęczenia, zespół nie odmówił nikomu autografu na płycie, czy też pamiątkowego zdjęcia. Jak sami przyznają,  ich występy sceniczne ciężko byłoby nazywać zwykłym koncertem. Sami często nazywają je szalonym “domówkami” Jest to w zupełności trafne określenie z powodu niepowtarzalnej atmosfery towarzyszącej wystąpieniom zespołu sprawiającej, że nie czuje się dystansu na linii fan – muzyk oraz niekończących się pokładów pozytywnej energii. Fenomen grupy można również zmierzyć tym, iż łączy pokolenia. Magia ich domóweczek sprawia, że chętnie przychodzą na nie nie tylko młodzi miłośnicy cięższych brzmień, ale wszyscy fani dobrej zabawy, życzliwych ludzi i pozytywnej energii, jak też było w Opolu. Niezapomnianą i huczną domóweczką rozkręconą przez kapelę w Opolu, udowodnili oni, że tytuł największych Dżentelemenów Metalu na długo będzie należał tylko i wyłącznie do charyzmatycznej grupy Nocny Kochanek.

Po koncercie członkowie Nocnego Kochanka zgodzili się również powiedzieć kilka słów dla Radia Sygnały:

 

 

Anna Wojtasik