Po łacinie ich nazwa oznacza gniew, a po polsku dawkę dobrej zabawy, szczyptę nostalgii i dużo pozytywnej energii płynącej ze sceny. Zespół IRA zagościł w Narodowym Centrum Polskiej Piosenki.
Zainteresowanie wydarzeniem utworzonym przez NCPP nie wskazywało na to, co zastanę na miejscu. Patrząc na garstkę ludzi, którzy zadeklarowali udział w koncercie spodziewałem się raczej kilku osób stojących pod ścianą i popijających piwko słuchając grającej IRY. Rzeczywistość na szczęście okazała się całkiem inna i to jeszcze przed wejściem do budynku. Na parkingu stały spore grupy osób rozmawiające i cieszące się na nadchodzące za kilkanaście minut wydarzenie a kolejka do wejścia zamiast kończyć się w przedsionku, sięgała aż na schody.
Sala kameralna Narodowego Centrum Polskiej Piosenki wypełniona była po drzwi wejściowe fanami czekającymi na występ. Wprawdzie sold-out’u nie było, a miejsca dla jeszcze kilkunastu osób by się znalazły, mimo wszystko widoczne było duże zainteresowanie opolan zespołem. Zewsząd dało się zauważyć koszulki zespołu, a co ciekawe przeważająca część publiczności okres pierwszego rockowego buntu miała już za sobą, wiekiem co najmniej dorównując długości życia scenicznego gwiazdy wieczoru. Nie zabrakło także nastoletnich fanów, jednak nie byli oni aż tak liczny. Przyjemny był także widok par, które na koncert przyprowadziły swoje kilkuletnie dzieci. Pomimo wielkich słuchawek na uszach dzielnie machały głowami jak ludzie wokół i klaskały. Dobrze wiedzieć, że nowe pokolenie także będzie miało znamiona rocka.
IRA nie kazała na siebie długo czekać, niemal po chwili od zniknięcia kolejki do szatni zespół wypadł na scenę zapowiedziany krótką partią instrumentalną, która również kończyła ich występ tworząc swoistą klamrę muzyczną. Koncert rozpoczął się od Powtarzaj to, które wraz z teledyskiem promowało ostatnie wydawnictwo zespołu – album My. Publika pomimo braku szalonych tańców i skoków naprawdę pozytywnie i energiczne reagowała na to, co działo się na scenie. Nawet gdy wokalista – Artur Gadowski, otwarcie przeprosił za swoje brzmienie, które spowodowane zostało chorobą, fani jeszcze żywiej, głośniej i wyraźniej śpiewali teksty wraz z nim. Raz po raz rozbrzmiewało rytmiczne klaskanie czy charakterystyczne wokalizy powtarzane za wokalistą oraz gitarzystami – Sebastianem Piekarkiem i Piotrem Konca.
Zespół starał się także jak najbardziej urozmaicić swój koncert. Pierwszym zaskoczeniem było zagranie covera Rolling on the River przez gitarzystę Piotra. Utwór został bardzo pozytywnie przyjęty przez publikę która niemalże cały kawałek rytmicznie wyklaskała. Kolejną przyjemną niespodzianką było zagranie Smells Like Teen Spirit legendarnego grunge’owego zespołu Nirvana. Jak podkreślił ze sceny Artur, utwór ten jest grany specjalnie dla drugiego gitarzysty – Sebastiana, który obchodził imieniny. To był jeden z nielicznych utworów przy którym spora część sali dała się ponieść muzyce i zaczęła skakać i szaleć. Fani miała również okazję usłyszeć akustyczną wersję Nie ma niepotrzebnych.
Utworem kończącym występ było wszystkim znane Zdobyć świata szczyt, którego refren powtarzany był przez dość długi czas, następnie przerwany został przedstawieniem członków zespołu. Ostatnim elementem była wyżej wspomniana partia instrumentalna zamykająca występ. Zespół niestety nie dał się namówić skandującej publice na bisy, wyszedł jedynie powtórnie się pożegnać. Spowodowane to było zapewne chorobą wokalisty, którego głos pod koniec koncertu nie był już w najlepszym stanie. Pomimo problemów z głosem i przerw w śpiewie, by gardło odpoczęło oceniam koncert na na prawdę udany. Publika wychodziła zadowolona, była szansa pośpiewać, poskakać a momentami rytmicznie pokołysać się obejmując swoją drugą połówkę. Za jedyną wadę można uznać brak bisów, no ale cóż, choroba nie wybiera.
Relacja: Patryk Korzec
Zdjęcia: Julia Kędziora