Najwyższy czas na konkretną muzykę dającą wielkiego kopa w trudne poniedziałkowe poranki. Mam okazję o tym napisać, dzięki temu że amerykański zespół metalowy Korn wydał swoją kolejną płytę. Niewiele osób wie, ale band tworzy od 1993, czyli już 29 lat! Ich działania inspirowały mnie bardzo długo, teraz w końcu mogę o nich napisać wydając stricte subiektywną opinię. Zapraszam do mojej analizy.

Już po pierwszych dźwiękach Forgotten czuję mocny związek z System Of A Down i stylem śpiewania, z którego znany jest Serj Tankian. Sam utwór kojarzy mi się z dykcją i artykulacją Marilyna Mansona i pewną teatralnością Alice Coopera. Bardzo trudno mi jednak skonkretyzować opinię i nie chcę wdawać się w zbędne komentarze. Czuję, że muszę posłuchać więcej!

Let The Dark Do The Rest jest niezmiernie interesujący muzycznie, jednak wokal w pewnych momentach brzmi zbyt popowo i delikatnie, zupełnie nie pasując do metalowych momentów. Stopniowanie w muzyce jest dobrym zabiegiem, jednak w tym przypadku zbyt duże rozbieżności w klimacie nie są według mnie wskazane. Do gustu najbardziej przypadły mi powtarzające się części, które są konkretne i mocne.

Start The Healing z początku brzmi jak stary dobry Korn, z każdą kolejną nutą utwierdza mnie w tym przekonaniu coraz bardziej. Atrakcyjne chórki sprawiające, że całość szybko wpada w ucho i pamięć. Bardzo udana kompozycja. Nareszcie czuję, że słucham metalowej płyty.

Uczucie, które mi towarzyszyło przez całą poprzednią piosenkę nie mija z początkiem Lost In The Grandeur, ale z całą pozostałą treścią, zaczynając od pierwszej wyśpiewanej zwrotki. Tło muzyczne utrzymane w dobrym guście, wokal prowadzący (co zaskakujące!) nie dotrzymuje mu kroku. Ostatecznie, ponownie pod koniec, uderza intensywnie, jakby budził się z drzemki.

Dissconnect ma bardzo obiecujący początek, przez który liczę na bardzo wiele, utwór szczególnie wyróżnia się w albumie przez spójność. Całość utrzymana w jednej aurze, zdecydowanie to jest to!

Hopeless And Beaten zacięcie broni tytułu udanego tworu, co sprawia, że dostaję dokładnie to czego oczekiwałam. Naprawdę niezły kawałek, przyjemnie ukazujący jakie powinny być ciężkie brzmienia i jak łatwo można w nich zachować spójność i harmonię.

Penance To Sorrow to rockowa pozycja przypominająca mi dwa bardzo różniące się od siebie zespoły kanadyjski Three Days Grace i polski Hunter. Miesza w sobie różne kierunki muzyczne, nie zaburzając ich wzajemnego oddziaływania na siebie. To harmonijny, pełen wdzięku kompromis. Oby więcej takiej twórczości.

My Confession jako przedostatnia piosenka wróży, że niezły poziom płyty zostanie utrzymany do samego końca. Jest na tyle ciekawie, że w całym tym kornowym przepychu w jednym z pierwszych fragmentów słyszę nawet Nirvanę.

Na deser czeka na mnie Worst Is On Its Way, które przynosi ze sobą satysfakcjonujący wokal, który wprowadza nowe, ciekawe zabiegi ragga metalowe, charakteryzujące również inną grupę – Skindread. Oprócz tego mamy mocną perkusję, dobrze strojącą gitarę i odznaczający się bas. Bardzo dobre zakończenie.

 

Zespół Korn

Zespół Korn

 

Podsumowanie będzie krótkie. Choć to nie jest ten Korn co kiedyś to jednak więcej niż połowa płyty zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Jest to ogromnie dobry wynik i świetna robota. Bardzo polecam przyszłym słuchającym!

Aleksandra Snopkowska

Fot.: kornofficial.com