20 stycznia, światło dzienne ujrzała najnowsza płyta Måneskin pt. RUSH!. Sam tytuł zarówno albumu, jak i każdej piosenki osobno zapisywany jest wyłącznie wielkimi literami, co może wskazywać na to, że muzycy nie tylko chcieli zrobić coś wielkiego, ale że przykładali do nich sporą uwagę. Czy udało im się owe “coś wielkiego” stworzyć?

Choć Włosi na rynku krajowym byli dosyć znani już od 2017 roku, kiedy to zajęli drugie miejsce w X Factor, tak na światową sławę musieli jeszcze poczekać. Kilka lat później świat oszalał na punkcie tych bomb energetycznych za sprawą 65 edycji Eurowizji. Zwycięzcy programu nie spoczęli jednak na laurach i wciąż udowadniają, że zasłużyli na miano gwiazd. Już wydany w 2021 roku Teatro d’ira: Vol. I odniósł ogromny komercyjny sukces, przebijając pod każdym względem swojego poprzednika. W tym roku dostaliśmy 3 krążek, który będzie miał nie lada wyzwanie, żeby zanotować jeszcze lepsze wyniki.

Krążek rozpoczyna OWN MY MIND, który wręcz bombarduje nas swoją energią. Prosty, lecz wchodzący w głowę beat wybijany przez Eathana jest motorem napędowym tego kawałka, wprowadza nas w rytmiczne podrygiwanie, z którego ciężko się wyrwać przez całą płytę. Zwłaszcza, że przechodzimy bezpośrednio do GOSSIP, które ekspresowo zdobyło sobie serca słuchaczy. Współpraca z Tomem Morello przyniosła niesamowity efekt. Świetna warstwa muzyczna wraz z ofensywnym tekstem, który obnaża i uderza w część społeczeństwa, jednocześnie zwracając uwagę na istotne problemy ludzi żyjących “amerykańskim snem” to połączenie, które musiało przynieść takie efekty.

Kolejnym tekstem, który zwraca uwagę na często pomijany problem jest TIMEZONE. Narracja tego spokojnego numeru prowadzona jest przez osobę tęskniącą za swoją miłością. Za gwiazdą, która chce rzucić to wszystko, nie bacząc na koszty i lecieć 7000 mil do swojej drugiej połówki. Całość brzmi jakby Damiano śpiewał to wszystko faktycznie przeżywając tak bolesną rozłąkę, co zwraca uwagę na fakt, że nie ma znaczenia jak udane masz życie pod względem kariery, czasem człowiek chciałby po prostu porzucić wszystko i spędzić czas z ukochaną osobą. Cytując fragment refrenu “ this fame has no meaning”. Z rozważań na temat tęsknoty wybija nas jednak BLA BLA BLA, który od pierwszego przesłuchania do czasu pisania tej recenzji zmienił się dla mnie o 180 stopni. Z kawałka, który gdzieś tam jest, żeby tylko brzmiał, do pełnej kompozycji, z najlepiej rozbudowanym tekstem i muzyką, która mu służy. Całość rozwija się dokładając kolejne warstwy instrumentów, zyskując coraz więcej energii. W tym czasie tekst ewoluuje z prostych, nie mających zbyt wielkiego znaczenia zdań do kompleksowej opowieści o miłości, zdradzie, bólu i zemście.

Słuchając całej płyty można dojść do wniosku, że każdy kawałek ma coś do zaoferowania, że pomimo tego, że całość jest spójna, każdy jest nieco inny. Przykładowo, takie GASOLINE wybija się mocą basu. Na całym albumie jest on dobrze słyszalny i istotny, ale w tym konkretnym wątku wiedzie prym. Są jednak numery, przy których dobrze się zatrzymać na chwilę dłużej i jednym z nich jest DON’T WANNA SLEEP. Jest to idealny przykład tego, co w tej płycie rzuciło mi się najbardziej w uszy, czyli frazowanie Damiano. Niemal w każdym utworze znajdzie się fragment, który został zaśpiewany rytmicznie w nieoczywisty sposób. Żeby osiągnąć taki efekt wokalista powtarza zgłoskę, literę lub nawet całe słowo kilkukrotnie. To właśnie na tym motywie opowiedziana jest historia w BLA BLA BLA.

Oczywiście nie można przejść obok obojętnie obok takiej kompozycji jak IF NOT FOR YOU. Najspokojniejsza na płycie opowieść o miłości. Dokładniej o tym, co by było, gdyby nie ta jedna, konkretna osoba, którą podmiot liryczny kocha. Jest to fragment definitywnie wybijający się na tle całego albumu również brzmieniem. Gitara niemal idealnie czysta, spokojny bas, wycofana perkusja i smyczki. Jestem przekonany, że już dziesiątki ogniskowych gitarzystów opanowało te kompozycję, żeby wyśpiewać ją jako wyznanie miłości.

Warto też zwrócić uwagę na MARK CHAPMAN, bo po pierwsze jest to pierwszy na tej płycie kawałek po Włosku, a po drugie ma w sobie niesamowitą solówkę autorstwa Thomasa. Skoczna, żywa warstwa muzyczna świetnie zgrywa się z ojczystym językiem kapeli. Wtóruje mu LA FINE, który pod względem brzmieniowym najbardziej nawiązuje do wcześniejszych płyt grupy.

Chociaż brzmi to nieco jak sprzeczność, to uciekając z języka włoskiego przenosimy się do MAMMAMIA. Kolejny energiczny, rześki kawałek, który nie pozwala nam usiedzieć w miejscu. Bezpośrednio po nim i jako przedostatni na płycie zarazem, znalazł się singiel, który ją promował. Mowa oczywiście o SUPERMODEL. Wydany 13 maja ubiegłego roku numer jest już raczej dobrze znany nie tylko wszystkim fanom kapeli, ale ogólnie muzyki rockowej.

Całość zamyka THE LONELIEST. Smutny i poruszający tekst jest świetnie podbijany przez niezwykle efektywną linie basu Vitorii. Motyw samobójstwa powiązanego z nieszczęśliwą miłością jest czymś, co często przyjmuje się dobrze w świecie artystów i tym razem nie jest inaczej. Ciekawa solówka, wspaniałe partie wokalne i subtelna i kompletna zarazem praca na perkusji jest tym tworzy tę kompozycje kompletną.

Gdybym miał podsumować tę płytę kilkoma słowami to zrezygnowałbym z tego zadania. Z jednej strony brzmieniowo większość kawałków jest mocno imprezowych, z drugiej strony teksty skłaniają do refleksji, a niektóre momenty niemalże do płaczu. Stworzenie tak wszechstronnego albumu, który zaraz będzie spójny jest niezwykle trudnym zadaniem i rzadko się udaje. Nie jest to twór idealny, ale przynajmniej bardzo dobry. Rozgłos, który utrzymuje się przy nich po Eurowizji jest w pełni zasłużony, jako fan muzyki metalowej i rockowej jestem szczęśliwy, że taki zespół istnieje. To znaczy, że ta muzyka nie jest tylko przeszłością, ale wciąż ma wiele nowego do zaoferowania.

Filip Cierpisz

Fot.; merch.maneskin.com/