Często mówi się, żeby nie poznawać swoich bohaterów, więc kiedy nadarzyła się okazja, żebym poznał swoich byłem mocno zestresowany. To, jakie aktualnie mam o tym zdanie i jak Turbo zaprezentowało się w Narodowym Centrum Polskiej Piosenki jest chyba jednak wystarczającą odpowiedzią na stwierdzenie Allana Carra.

Niespełna minutę po 20 z głośników rozległ się głos Andrzeja Rosiewicza, który wyśpiewał znaną wszystkim piosenkę pt. Czterdzieści lat minęło co było oczywistym zwiastunem zbliżającego się koncertu. W tym czasie przy wielkim aplauzie na scenę zaczęli wchodzić ci, na których wszyscy czekali. Szybkie, agresywne intro w wykonaniu Bobka zapowiedziało pierwszy numer, czyli Już nie z Tobą. Często pierwszy kawałek jest kluczowy dla odbioru całego koncertu, a ten zapowiadał wyjątkową zabawę. Melodyjność, wspaniałe solówki i okazjonalnie dodane flażolety to było to, czego uszy przybyłych potrzebowały. Bez wywodów przeszliśmy do kolejnego utworu, zostając jednak w 1985 roku i Smaku ciszy. Słowa pełne słów nie były jednak ostatnim przedstawicielem tego krążka o czym mieliśmy się przekonać nieco później. Pierwszą trójkę koncertową dopełniła galopująca Garść piasku z ostatniego albumu muzyków.

Po tym ostrym wejściu nadeszła krótka chwila relaksu i czas, żeby Tomasz Struszczyk, wieloletni wokalista przedstawił cały skład. W tym czasie Bobek wybijał no tomach prosty rytm, i to on został przedstawiony jako pierwszy. Tomek pobawił się chwilę z publicznością w powtarzanie fraz, a w tym czasie niepostrzeżenie do tego powolnego tworzenia tła muzycznego dołączył się Bogusz Rutkiewicz, czyli pełnoetatowy operator rejestrów niskich. To właśnie on został zapowiedziany jako drugi. W następnej kolejności byli – wyjątkowy Wojciech Hoffmann i z najkrótszym stażem w Turbo, choć to już 5 lat, Przemysław Niezgódzki. Żeby dopełnić formalności na samym koniuszku Boguś przedstawił Tomka. Muzycy cały czas tworząc sobie tło dźwiękowe upewnili się, że publiczność dobrze wszystko słyszy, a Tomek przedstawił swojego imiennika, który był odpowiedzialny za dźwięk.

Kiedy cały ten proceder miał miejsce gitarzyści po kryjomu wymienili swoje wiosła na te o obniżonym stroju, co mogło zwiastować tylko jedno, czas na płytę Awatar. Upiór w operze i Armia zagrane bezpośrednio po sobie były przykładem solidnego uderzenia, które Turbo potrafi zaserwować. Tuż przed tytułowym numerem z tego albumu Tomek postanowił powiedzieć parę słów w imieniu zespołu na temat Putina. Zwrócił jednak przy tym uwagę na fakt, że wśród publiczności znajdowało się całkiem sporo osób niepełnoletnich. Tuż obok mnie znajdowała się około 6-7 letnia dziewczynka, która stała się ulubienicą muzyków w trakcie tego koncertu. To właśnie patrząc na nią Tomek z trudem powstrzymywał się od używania wulgarnych epitetów przy mówieniu o prezydencie Rosji.

Pomimo tego, że publiczność od samego początku intensywnie śpiewała wraz z artystami, tak z każdym kawałkiem szło to wszystkim coraz lepiej. Tomek w niemal każdym refrenie zostawiał nam parę słów do dodania, zachęcał do klaskania w rytmie i pokazywał się jako wspaniały showman. Biegał po scenie, skakał i łapał niesamowity kontakt z publicznością. Patrząc na to jak wielki kawał swojego serca zostawia na scenie zrobiło mi się smutno. Przypomniały mi się wszystkie negatywne komentarze, które czytałem na jego temat, porównujące go do Kupczyka i zrozumiałem jak bardzo ten hejt jest nieuzasadniony.

W trakcie luźnej rozmowy z Wojtkiem przed koncertem, kiedy rozmawialiśmy o jego partiach z Kawalerii Szatana powiedział mi, że aktualnie gra ich jakieś 40%. Miałem okazję sprawdzić to jeszcze w pierwszej części koncertu, bowiem zaraz po Na progu, został odegrany właśnie tytułowy kawałek, płyty z 86 roku. Jeżeli to było 40% to moją nową życiową misją staje się zbudowanie wehikułu czasu, tylko po to, żeby cofnąć się w czasie i zobaczyć na żywo jak te solówki są odgrywane w 100%. Wirtuozeria, którą w każdym kolejnym numerze pokazywał lider formacji jest wręcz nie do opisania, a możliwość podziwiania tego z tak małej odległości jaką zapewnia Sala Kameralna NCPP jest wspaniałym doświadczeniem dla każdego fana muzyki.

Parę kolejnych kawałków z ostatnich płyt, jak This War Machine, Szept Sumienia, czy tytułowy Strażnik Światła pokazywały umiejętności wszystkich muzyków i powoli kończyły po ponad godzinie pierwszą część koncertu. Widziałem, że w związku z 40-leciem wydania Dorosłych Dzieci krążek zostanie odegrany w całości, ale nie wiedziałem do końca w jakiej formie. Dopiero po zerknięciu na set listę zrozumiałem, że zostanie faktycznie odegrany. Kawałek po kawałku, w niemal idealnej kolejności jak na płycie z jedną drobną zmianą. Największy hit został przeniesiony dwie pozycje szybciej i nie zamykał już listy.

Już Szalony Ikar przyniósł pierwszą niespodziankę oraz zabawną sytuację. Bobek zaczął nabijać rytm, kiedy Wojtek nie był jeszcze gotowy i ten zagrał pierwszy riff na czystym kanale. Wybuchł śmiechem i pokazał reszcie kapeli, żeby przestali grać. Tomek skomentował to słowami „Wojtek po prostu chciał pokazać, że dobremu gitarzyście nie jest potrzebny przester, żeby się za nim schować. Tylko, że on potrafi na czystej gitarze grać po prostu w punkt”. Sala skwitowała to skandując głośno nazwisko gitarzysty. Była to jedyna wpadka w trakcie ponad dwugodzinnego występu, a muzycy wybrnęli z niej z wyjątkową gracją i przerobili na coś, co publiczność będzie wspominała z uśmiechem na twarzy.

Pomimo tego, że cały koncert był wyśmienity, było parę momentów, które zasługują na miano fenomenalnych. Jednym z nich było W Sobie, kiedy to Tomek dodatkowo złapał za gitarę e-akustyczną, co dopełniało brzmienia tej wspaniałej ballady. Piękny bas, melodie łapiące za serce i perkusja, która pracuje pod całość, a nie dla siebie. Jest to idealny dowód na to, że muzyka nie potrzebuje słów, aby łzy pojawiły się na twarzy… to była po prostu perfekcja. W całym tym zachwycie kompozycjami cały czas był pomijany jeden z muzyków. Mowa oczywiście o Przemku, który w sumie nie brał udziału przy nagrywaniu żadnej z dotychczas ukazanych płyt. Pomijając fakt świetnego odgrywania partii rytmicznych w trakcie koncertu wielokrotnie pokazywał swoje umiejętności przy trudnych solówkach, a co więcej była widoczna mocna chemia między nim a Wojtkiem, zwłaszcza w improwizowanych fragmentach.

W trakcie tych dwóch godzin wielokrotnie widać było czystą radość na twarzach muzyków, szczególnie u Wojtka i Bobka, który w pewnym momencie zamienił się miejscami z Tomkiem. Tak jak wspominałem wcześniej w związku z delikatną zmianą kolejności utworów, ostatnim numerem koncertu miał być Mówili kiedyś, w trakcie którego panowie regularnie zamieniają się miejscami. Muszę przyznać, że Mariusz świetnie spisał się jako wokalista, który swoim zachowaniem scenicznym przypominał mi Phlila Anselmo. Jednak dużo większe wrażenie wywarł na mnie Tomek, który poza prostym i klasycznym wybijaniem rytmu popisał się ciekawymi przejściami i naprawdę sporymi umiejętnościami perkusyjnymi.

Teoretycznie miał to był koniec tego wieczoru, ale nikt w to nie wierzył. Po krótkim nawoływaniu artyści wrócili na scenę, żeby wspólnie wyśpiewać klasyczne Jaki był ten dzień, przy którym publiczność pokazała, że też potrafi śpiewać. Ostatnim numerem była druga część Kawalerii Szatana, w trakcie której muzycy pozwolili sobie na więcej zabawy, improwizacji i czystej radości niż zazwyczaj. Ponownie pokłonili się publiczności i wydawało się, że na stałe schodzą już ze sceny. Zwłaszcza, że patrząc na set listę widziałem, że był to ostatni numer, a z głośników leciała ponownie muzyka. Jednak Opolska publiczność nie zgodziła się na to i usilnym skandowaniem „Turbo!” sprowadzili artystów na finałowy numer. Tomek usiadł na scenie, przed wspomnianą wcześniej dziewczynką i pięknie pożegnali się z nami śpiewając Epilog.

W ten sposób zakończył się niesamowity wieczór pełen emocji i świetnej muzyki. Jak zawsze obsługa techniczna eventu spisała się idealnie, a publiczność mogła cieszyć się zbalansowanym miksem przez cały koncert. Niemal dwie i pół godziny zabawy minęły niesamowicie szybko i podejrzewam, że większość obecnych pod sceną fanów chętnie zostałaby na jeszcze parę kolejnych.

Dla nas jednak zabawa zaczęła się nieco wcześniej, ponieważ przed koncertem udało nam się odbyć przemiłą rozmowę z samym Wojtkiem i przeprowadzić krótki wywiad. Rozmawialiśmy o tym, jaka będzie nowa płyta Turbo, która ma ukazać się jeszcze w tym roku, trochę gdybaliśmy „co by było gdyby” oraz poruszyliśmy kilka poważnych tematów.

 

Filip Cierpisz

fot. Majka Zdziebłko