The Rasmus nie zwalnia tempa. Powstały w 1994 roku fiński zespół, cieszący się niezwykłą popularnością, wydał właśnie swój ósmy album, pod tytułem Rise. Znajdują się na nim kawałki typowe dla tej kapeli – od rocka alternatywnego, po metal.
The Rasmus nie są z pewnością kapelą anonimową. W Polsce są szczególnie znani z wydanego w 2003 roku utworu In the shadows, który po dziś dzień pojawia się na playlistach różnych stacji radiowych. Reprezentowali Finlandię w trakcie ostatniego konkursu piosenki Eurowizji, dochodząc do finału. Zdobyli ponadto wiele krajowych i zagranicznych nagród muzycznych.
Pierwszą piosenką, która zapadła mi w pamięci podczas przesłuchiwania albumu była Evil. Gdybym miał ją określić tylko kilkoma słowami, powiedziałbym, że jest mroczna, tajemnicza ale spokojna. Muzyka sprawnie wędruje między mocniejszymi fragmentami na początku, by później wejść na nieco łagodniejsze rytmy, jednak z wyraźnie wybijającą się gitarą.
Live and never die to z kolei o wiele weselszy utwór, typowy dla rocka alternatywnego. Gdybym miał go do czegoś porównać, na myśl przychodzą mi disneyowskie piosenki z filmu Camp Rock. To nie jest absolutnie wada – słucha się go bardzo przyjemnie. W dodatku, słysząc śpiew, współgrający z muzyką, aż samemu chce się krzyknąć “Żyj i nigdy nie umieraj!“
Oprócz tego jest kilka utworów, które są naprawdę godne wyróżnienia. Z pewnością należy do nich Fireflies – powrót do korzeni The Ramsus. Dynamiczny hit w konwencji alternatywnego rocka z charakterystycznymi dzwonami w tle. Jeden z lepszych kawałków na tej płycie, a głos wokalisty sprawia, że chce się go słuchać bez ustanku. Warto też zwrócić uwagę na kawałek Be somebody – moim zdaniem najlepsze dzieło z tej płyty. Jest to wyróżniająca się piosenka, wzbogacona mocnym głosem wokalisty- Lauri Ylönen’a .
Dla fanów mieszania różnych stylów muzycznych też coś się znajdzie! Endless Horizon – rozpoczynający się tajemniczo utwór powoli przekształca się w melancholijną, rockową balladę. Znów pojawia się miłosny wydźwięk w tekście piosenki, wokalista zwraca się do nieokreślonej osoby. Połączenie całkiem przyjemne i ezoteryczne. Ponadto, na moje osobiste wyróżnienie zasługuje Venonoumous moon – kolejny utwór, który naprawdę mi się spodobał. Rockowy, dynamiczny i ostry – to słowa, którymi najlepiej bym go określił.
Niestety, płyta posiada kilka utworów, które mocno odbiegają jakością od tych, które wymieniłem wyżej. Clouds, Livin im the world without you i Odyssey, które co prawda posiadają elementy mocno wyróżniające je spośród innych, na przykład spokojniejszy rytm i niecodzienne rozwiązania, takie jak bębny. Jednak jako całokształt znacząco odbiegają od innych kawałków z albumu.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje utwór znany z tegorocznej Eurowizji. Jeśli oglądacie ten konkurs rok w rok, to z pewnością zauważyliście, że Finlandia za każdym razem wystawia charakterystyczne, rockowe single. W tegorocznej edycji wybór padł na piosenkę Jezebel. Na turyńskiej scenie The Rasmus zrobili na mnie ogromne wrażenie. Czy podobnie jest w wersji studyjnej? Nie powiedziałbym, ponieważ elementy sceniczne dodawały pazura, a w wersji studyjnej jest to zwykły kawałek, który jest ciekawy. Konkretnie chodzi mi o pewnego rodzaju efekty w muzyce, które sprawiały, że piosenka w wersji scenicznej wydawała się żywsza i mocniejsza
.Podsumowując, jest to bardzo dobra płyta. Osoby, które lubią tego typu muzykę, z pewnością powinny się zainteresować tą twórczością. Mimo pewnych, słabszych momentów zrobiła na mnie ona bardzo dobre wrażenie. Wrócę do niej pewnie jeszcze nie raz.
Mateusz Gruchot
Fot.: therasmus.com/