Zespół KIN CAT zainaugurował tegoroczne Piastonalia – święto studentów, które jak zawsze przyciąga tłumy spragnione dobrej muzyki i pozytywnej energii. Choć jest to niewielki, lokalny zespół to pod sceną znaleźli się jego wierni fani.

Na scenie pojawiła się czwórka muzyków: Mateusz Laskowski – charyzmatyczny wokalista o silnym, lekko chropowatym głosie; Tomasz Broy – gitarzysta, który nie tylko dostarczał soczystych riffów, ale też wspierał wokalnie zespół; Przemysław Dubikowski – odpowiedzialny za potężny groove na basie oraz Gustaw Rydzak – precyzyjny i wyrazisty perkusista, który świetnie balansował między energią a kontrolą.

Zespół nie marnował ani sekundy i rozpoczął od mocnego uderzenia. Utwór PARA PAPA porwał publikę natychmiast. Agresywne riffy gitarowe, pulsująca linia basu i dynamiczna perkusja zbudowały napięcie, które tylko rosło z każdą minutą.

Po dynamicznym początku przyszedł czas na kolejne dobrze znane utwory CO TY NA TO i ZNIKĄD DONIKĄD. Wprowadziły one słuchaczy w charakterystyczny świat balansujący między alternatywnym rockiem, a melodyjnymi refrenami, które proszą się o wspólne śpiewanie.

Publiczność reagowała żywiołowo. Każda kolejna piosenka spotykała się z głośnym aplauzem, a niektóre refreny śpiewane były w całości przez tłum. Największe emocje wzbudziły takie kawałki jak ĆMA, DOBRA DZIEWCZYNO, LET ME oraz WIĘCEJ. Utwory, które na przestrzeni ostatnich miesięcy zdobyły popularność nie tylko wśród fanów gatunku, ale i szerszej publiczności. Ich brzmienie – surowe, ale jednocześnie przebojowe – stanowi znak rozpoznawczy zespołu.

Wokalista udowodnił, że nie tylko potrafi śpiewać, ale też świetnie czuje się w roli frontmana. Z lekkością żartował z publicznością, wchodził w spontaniczne interakcje, momentami prowokując, a momentami poruszając publiczność. Dzięki temu koncert nie był tylko serią dobrze zagranych numerów, ale prawdziwym doświadczeniem emocji, śmiechu i wspólnego przeżywania muzyki.

KIN CAT zaskoczył słuchaczy utworem SEN, który dał publiczności chwilę wytchnienia, kontemplacji i głębi. To był moment wyciszenia, zatrzymania. Z pewnością zostanie on na długo w naszych wspomnieniach. Po tym delikatnym epizodzie zespół wrócił do intensywnego tempa. Zagrał mocarne GIMME i BAL, a cały wieczór zamknął DAYNIGHT. Okazał się on prawdziwym finałowym „strzałem”.

Olivia Turek

Fot.: Adam Dubiński