Znane przysłowie mówi, że muzyka łagodzi obyczaje. Między innymi pomaga nam w terapii lub w momentach, w których potrzebujemy mocy do dalszego działania. Najnowsza twórczość Fall Out Boy jest właśnie tego rodzaju muzyką. Dodaje sił niczym najlepszy napój energetyczny.
Fall Out Boy to zespół zasłużony na światowej scenie. Został założony przez przyjaciół Patricka Stumpa (aktualnie głównego wokalistę zespołu), Petera Wentza, Joe Trohmana i Andy’iego Hurleya w 2001 roku. Jednak członkowie znali się już dość dobrze jeszcze przed stworzeniem zespołu, ponieważ występowali razem na chicagowskiej oraz undergroundowej scenie. Od samego początku, podbijając serca fanów muzyką pop punk. Mimo że w 2010 roku grupa przeszła przez chwilowy rozpad, powróciła wydając kolejne kawałki i krążki. Łącznie wydali 12 albumów oraz otrzymali wiele muzycznych nagród i wyróżnień. Na ich koncie znajduje się m.in. Złota Płyta za Take This To Your Grave oraz nagroda Kerrang! za klip do Sugar We’re Goin’ Down.
Na ten krążek fani musieli czekać, aż pięć lat. Czy było warto? W najnowszej twórczości Fall Out Boy znajdują się kawałki, które w głównej mierze łączą rocka z elektronicznymi brzmieniami. Mogłoby się wydawać, że przez to płyta jest mało różnorodna. Jednak nic bardziej mylnego. Prawie każdy utwór, jaki tutaj usłyszymy jest charakterystyczny, zapada w pamięć i sprawia, że z pewnością zawita do moich playlist.
Charakter stricte rockowy prezentuje Fake Out, który zaczyna się spokojnymi, melodyjnymi rytmami i przywoływał mi na myśl styl rocka lat 80. Jednak dość szybko ulegają one zmianie na rzecz bardziej energicznych, brzmiących niczym wzorowane na filmach typu Camp Rock. Jest to aranżacja zaadresowana z pewnością do tych, którzy lubią nietypowe mieszanki muzyczne, a że ja do nich należę, to przypadła mi ona do gustu. Podobnie prezentuje się następny numer Flu Game, który także kojarzy mi się z połączeniem rocka alternatywnego, tym razem w stylu The Rasmus z klimatami filmów dla młodzieży. Przy nim można odnieść wrażenie, że wokalista śpiewa bardzo żywiołowo. Z pewnością oba kawałki pokazują, że z pozoru dziwne połączenia mogą stać się początkiem czegoś wyjątkowego.
Dla fanów pełnowymiarowego, alternatywnego rocka, zespół także przygotował ciekawe propozycję. Są to Soo Good Rights Now oraz The Kintsugi Kid (Ten Years). Oba wymienione kawałki mają specyficzny charakter – to w nich można usłyszeć właściwie wyłącznie elektrycznych gitar.
Warty osobnego wspomnienia bez wątpienia jest utwór Hold Me Like a Grudge, który nie zawiedzie fanów ostrych nut. Dominuje w nim gitara elektryczna, a wokalista opowiada niezwykle przejmująco o niesieniu urazy do pewnej nieokreślonej osoby. W pewnym momencie nawet rapuje. Te wszystkie elementy, tworzące razem specyficzny klimat sprawiają, że słucha się go bardzo przyjemnie.
Na tym krążku znajdziemy również piosenki, które wyraźnie nawiązują do starszych utworów zespołu. Dobrym tego przykładem jest z pewnością Heartbreak Feels So Good, który łączy w sobie wszystkie elementy typowe dla pop punku w jedną, spójną całość. Dzięki temu w ostateczności wyszło z tego całkiem zacne dzieło, które przypomina mi inny utwór tego zespołu, a mianowicie Thnks fr th Mmrs.
Pod pewnym względem wyjątkowym utworem jest Love From The Other Side. Piosenka z początku brzmi bardziej, jak koncert orkiestry, po czym od razu wchodzi w hipnotyzującą melodie z chwytliwym refrenem. Pod tym kątem kojarzy mi się ona z numerem My Songs Know What You Did In The Dark z piątego krążka grupy. Połączenie to intryguje, a jednocześnie wyróżnia się, co sprawia, że na pewno zostanie mi w pamięci na długi czas. Co więcej, elementy orkiestry pojawiają się także w I Am My Own Muse, przy którym ścieżka muzyczna była tworzona wraz z London Metropolitan Orchestra.
Natomiast jeśli chodzi o The Pink Seashell (feat. Ethan Hawke), to jest to tajemniczy monolog Ethana Hawke’a z muzyką orkiestry w tle. W pewien sposób nawiązuje on do brzmienia wyżej wymienionych aranżacji, choć szczególnie słychać tutaj skrzypce. Nie psują one jednak wrażenia, a wręcz przeciwnie dodają pewnego rodzaju delikatności i harmonii całości. Osobiście widzę tutaj podobieństwo do wersji rockowych utworów w wykonaniu orkiestry, jakie są dostępne w internecie. Ciekawostką może być fakt, że wypowiadane słowa są fragmentem filmu Orbitowanie bez cukru.
Zdecydowanie najbardziej spokojnym utworem jest Heaven, lowa. Choć tylko do pewnego momentu, ponieważ od drugiej minuty muzyka wchodzi w dynamiczne, rockowe rytmy, a refren staje się bardzo wyrazisty – wokalista dosłownie krzyczy. Wszystkie te elementy wyróżniają ten numer spośród innych. Ponadto odniosłem wrażenie, że jest ona wzorowana na stylu Phila Collinsa.
Zespół Fall Out Boy po raz kolejny pokazuje swoim słuchaczom, że nietuzinkowe połączenia brzmień to coś, w czym czują się jak ryba w wodzie. Każda z piosenek jest pod pewnym kątem wyjątkowa, co świadczy o ich kunszcie. Z pewnością jest to płyta, w której każdy element jest dopracowany do perfekcji.
Mateusz Gruchot
Fot.: facebook.com/falloutboy