Jesień często kojarzymy z długimi wieczorami pod kocem i czymś gorącym do picia. Jednak jest to czas sprzeczności, w którym ciepłe wrześniowe i październikowe dni, mieszają się z deszczowym szarym listopadem. Ta pora roku bez wątpienia sprzyja też wielu refleksjom, szeroko pojętej zadumie. A czy literatura przypadkiem również im nie sprzyja?

Z tego powodu odwiedziłem jakiś czas temu wystawę pod tytułem Bruno Schulz. Kro(ni)ki pieskie. Bruno Schulz oprócz tego, że był pisarzem, zasłynął również jako rysownik. Urodził się w 1892 w roku w Drohobyczu, w rodzinie zasymilowanych Żydów. Jednakże nie wychowywał się w tradycjach żydowskich, w domu rozmawiano wyłącznie po polsku. Jego rodzice prowadzili sklep tekstylny, który później stał się inspiracją dla niektórych utworów pisarza. Schulz przeżył I wojnę światową, przez którą musiał dwa razy przerwać studia z architektury we Lwowie (pierwszy raz było to spowodowane chorobą serca i płuc). Wyjechał wtedy z rodzicami do Wiednia, gdzie próbował skończyć studia z architektury, choć próbował też sił na Akademii Sztuk Pięknych. Żadnych z podjętych studiów nie skończył. W 1915 roku Schultzowie powrócili do Drohobycza, a niedługo potem, po wieloletnim zmaganiu się z chorobą, zmarł ojciec Bruna. Sam Schulz zginął w 1942 roku zastrzelony przez nazistów zaledwie 100 metrów od rodzinnego domu.

W twórczości Bruno Schulza odnajdziemy barwny świat literacki, w którym pełno metafor, oniryzmu, ożywiania przedmiotów, przedstawiania ludzi w zwierzęcej postaci. Mnóstwo w nim magii, tajemniczości i elementów psychoanalizy, które wówczas były czymś niezwykle popularnym. Ponad to wiele postaci czy wątków nawiązuje do osobistych przeżyć Brunona, których nie brakuje czy to ze względu na jego pochodzenie czy nawet fakt wychowywania się przy pracy w sklepie. Schulz jest autorem dwóch zbiorów opowiadań: Sklepy Cynamonowe i Sanatorium pod Klepsydrą oraz kilku pojedynczych utworów. Warto wspomnieć też o jego zbiorze listów o tytule Księga Listów i szkicach krytyczno-literackich pisanych do gazet, jednak nie są to typowe dzieła literackie. Mimo skromnego dorobku literackiego, twórczość Schulza spotkała się z uznaniem takich twórców jak Zofia Nałkowska, Julian Tuwim czy Leopold Staff.

Dorobek plastyczny Schulza jest równie niezwykły, a czasami nawet niepokojący. Czego tam nie ma… Karykaturalne, a czasem wręcz komiczne postacie ludzkie, zwierzęce i ludzko-zwierzęce. Masa aktów, erotyki, która momentami przechodziła w motywy sadomasochistyczne. Zazwyczaj postaci kobiece były w nich przedstawiane jako postacie pełne siły i władzy, wręcz istoty boskie, którym usługiwali słabi, służalczy mężczyźni, często przedstawiani w karykaturalny sposób. Podobno Stanisław Ignacy Witkiewicz na widok niektórych prac nazwał Schulza „demonologiem”.

Sama wystawa jest jak dorobek Bruno Schulza, dość skromna, ale skłaniająca do wielu refleksji. Mogłem zobaczyć fragmenty tekstów pisarza, wiele interesujących informacji o jego życiu oraz, przede wszystkim, jego szkice przepełnione psimi motywami- w końcu tytuł wystawy zobowiązuje. Sam pies jest ważną metaforą w twórczości polsko-żydowskiego pisarza, symbolizuje odejście od wizji świata, która kręci się wokół losu człowieka. Podobno Schulz sam siebie przyrównywał do psa, a swoją żonę do antylopy. Wystawa skłania do zadania pytania, ile w ludzkiej istocie zwierzęcia, a ile człowieka w zwierzęciu. Ta myśl więc może uczynić ogarniającą nas jesienną aurę jeszcze bardziej pociągającą i tajemniczą.

Dariusz Kucharek
Fot.: Wojewódzka Biblioteka Publiczna