Zapewne wielu z nas podważyłoby ego osoby, która określa mianem “tytana tworzenia” swoje dzieło. Jednak pewna piątka muzyków postanowiła nadać taki tytuł swojemu najnowszemu projektowi. Czy się przeliczyli? Oceńcie sami! 

Trzeci kwietnia był długo wyczekiwaną datą dla wszystkich fanów mocnych brzmień. To właśnie w tym dniu ukazała się najnowsza płyta legendarnej grupy Testament, na którą zwolennicy grupy czekali z niecierpliwością niemal cztery lata. Następca albumu Brotherhood of The Snakenosi nazwę Titans of Creation. Tak samo jak poprzednie płyty został wydany przez wytwórnie Nuclear Blast, Zespół zaproponował nam 12 utworów, które zapewniają nam niemalże godzinę niezwykłych wrażeń.

A właściwie to 11 pełnych utworów oraz outro. Mowa tu o Catacombs, czyli krótkiej, instrumentalnej ścieżce dźwiękowej skomponowanej przez założyciela i gitarzystę rytmicznego Erica Petersona, która służyła jako intro otwierające koncerty od 1993 roku. Album promowały dwa utwory: otwierający krążek Children of the Next Level oraz Night of the Witch, które nastawiały słuchaczy na solidnie stworzoną płytę. Warto wspomnieć, że drugi z tych utworów zespół zagrał podczas koncertu we Wrocławiu, co miało miejsce w lutym. Od premiery pierwszego albumu The Legacy minęły 33 lata, a Testament wciąż brzmi świeżo, wciąż zaskakuje oraz ma w sobie to coś, co sprawia, że czujemy przypływ energii. Na płycie znajduję się również nieco spokojniejszy utwór City of Angels, który jest świetnie skomponowany. Posiada mocniejsze brzmienia, a nawet solo basowe od DiGiorgio. Tekst opowiada o mieście aniołów służących Szatanowi i prawdopodobnie odnosi się do historii Richarda Ramireza, seryjnego mordercy z Los Angeles. Mistrzowską pracą również popisali się perkusista Gene Hogland, który sprawia, że każdy kawałek ma piękny groove oraz wcześniej wspominany Eric Peterson, którego wokal świetnie uzupełnia się z niebanalnymi liniami melodyjnymi głównego wokalisty Chucka Billy’ego. Warto też napomnieć o jego wkładzie w niesamowite riffy czy o umiejętnościach kompozytorskich. Numerem, który zasługuje na wyróżnienie jest Curse of Osiris. Jest to bowiem najbardziej trash metalowy utwór na krążku. Momentami zahacza nawet o death metal z niesłychanie szybką stopą Hoglanda, który ma doświadczenie w tym gatunku za sprawą swojej działalności w Death. Na pochwałę zasługuje także drugi gitarzysta Alex Skolick pokazujący światu jak powinno grać się solówki zapierające dech w piersiach jak chociażby ta z Code of Hammurabi. 

Podsumowując, godzina muzyki składa się w niezwykle spójną całość. Świetne kompozycje zostały dopełnione bardzo dobrym mixem, który mocno eksponuje bas, co działa bardzo na korzyść albumu biorąc pod uwagę mnogość i jakość indywidualnych partii tego instrumentu. Z pewnością jest to jeden z najlepszych albumów jakie usłyszymy w tym roku i każdy fan ciężkich melodii powinien się z nim zapoznać! 

Filip Cierpisz