Czwartek wieczór, pogoda dopisuje, a ludzie już czekają przed wejściem. Niektórzy bawią się telefonami, inni starają się porozmawiać ze sobą i wymieniają się doświadczeniami z wcześniejszych koncertów. Panuje przyjazna atmosfera, widać uśmiechy na prawie każdej twarzy… a do pierwszego z koncertów jeszcze godzina. 

Punktualnie o 18:00 ludzie zostali wpuszczeni, skierowali się częściowo do szatni, parę osób podeszło do sklepiku kupić sobie pamiątki a reszta na Sale Kameralną Narodowego Centrum Polskiej Piosenki. Tymczasem ja wybrałem się za Marcinem Biednym na spotkanie z gitarzystami. Po jakich Komnatach błądził Ojciec Arkadiusz? Kiedy będzie nowa płyta? W jakich sytuacjach Kazon korzysta z cyfrowej perkusji? Na te i wiele innych tematów odpowiedzi znajdziecie w poniższym wywiadzie

Małe sprostowanie, koncert w klubie Zebra o którym mówiłem miał miejsce siódmego kwietnia 2018 roku.

Prosto z wywiadu pobiegłem pod scenę, bowiem zaskakująco punktualnie rozpoczął się koncert zespołu Bruklin. Już po drugim utworze można było z całą pewnością powiedzieć, że kupili publiczność. Rock’N’Roll’owe solówki Rafała Napieralskiego każdorazowo wywoływały burzę oklasków. Bartłomiej Makrocki łapał świetny kontakt z przybyłymi słuchaczami i wielokrotnie upewniał się, że wszyscy zapamiętali jak się nazywają. Niezwykle szybko minęło 45 minut, podczas których publiczność miała okazję nawet nauczyć się śpiewać utwór „Bon voyage”, którym muzycy pożegnali się z widownią.

Bruklin

Pomimo dobrej zabawy słuchacze szybko zapomnieli o Bruklinie i zaczęli się niecierpliwić, oczekując na gwiazdę wieczoru. Nocny Kochanek miał zacząć grać o 19:15, lecz kiedy wybiła godzina z głośników wciąż leciała muzyka, a artystów nie było widać. Ludzie nie mogli się doczekać, rosło coraz większe napięcie, wszyscy wiedzieli, że zbliża się ta chwila i wtedy… zgasły światła.

Z około 15 minutowym opóźnieniem na scenie pojawili się oni. Długo wyczekiwani zdrajcy metalu, zaczęli koncert mocnym uderzeniem, bowiem od przekładu hitu HelloweenMr. Torture” znanego fanom jako „Pan od Tortur”. Publika nie miała jednak dużo czasu na odpoczynek i nagradzanie muzyków brawami. Niemal równo z ostatnim uderzeniem w struny, Żurek wybił tak charakterystyczne intro „Zdrajców Metalu”. Warto tutaj wspomnieć, że dokładnie w tym dniu mijało pięć lat od wydania drugiego albumu Kochanków, więc to był mały jubileusz części utworów

Tym razem Krzysiek z ekipą pozwolili publiczności wyrazić swój zachwyt, przywitali się i płynnie przeszli do „Al dente”. Był to moment koncertu, który miał przekonać nas do głębszego zastanowienia się nad ważnymi kwestiami związanymi z braniem różnego rodzaju tabletek. Ponieważ bezpośrednio po tej smutnej historii niejako promującej „niebieskie kapsułki” muzycy zagrali „Pigułkę Samogwałtu

Burza Braw, która spadła na Nocnego po ”Czarnej Czerni” została przez Krzyśka świetnie wykorzystana, żeby zapowiedzieć jeden z najważniejszych utworów polskiej sceny metalowej ostatnich lat, czyli „Andżeju…” Były anglista dał wówczas krótki popis wokalny przeciągając legendarne imię niemal w nieskończoność, prezentując przy tym głębokie vibrato. Efektu „WOW” dopełnił spory pogłos, który towarzyszył temu wstępowi.

Jeden z ciekawszych momentów koncertu nadszedł zaraz po „Dziewczynie z Kebabem”, czyli pierwszej poważnej balladzie tego wieczoru. Krzyśkowi „przypadkowo” spadły okulary, co wykorzystał Ojciec Arkadiusz, który zdjąwszy gitarę wcielił się w rolę wokalisty. Był to niezwykły moment ze względu na to, że Kochanek w okrojonym składzie odegrał hit Budki Suflera pod tytułem „Takie Tango”. Arek ma spore doświadczenie z tym utworem, dowiedzieliśmy się, że raz nawet sam Cugowski skomentował ich wykonanie jako „Niezwykle Oryginalne”.

Publika bawiła się coraz lepiej, dając wyraz swojego dobrego samopoczucia, między innymi w trakcie robienia wspólnego zdjęcia. Najpierw donośnie skandowali „Pokaż dupe!”, by już po chwili zachęcani przez Krzyśka przerzucić się na „Pokaż członek!”, skierowane bezpośrednio do Artura. Informacja, że wszyscy Panowie będą mogli spojrzeć na „sprzęt” instrumentalisty dopiero po koncercie, nie nasyciła jednak żądzy fanów(i może nawet kilku fanek), więc po krótkich negocjacjach basista z pomocą wokalisty pochwalił się swoją klatą.

Powoli zbliżaliśmy się do finału przedstawienia, po „Pierwszego nie przepijam” muzycy zasymulowali koniec koncertu, i zeszli ze sceny. Ludzie jednak nie zamierzali poddać się tak łatwo i niemal jednogłośnie domagali się „Minerału Fiutta”, czego nie omieszkał później skomentować Frontman zespołu. Stwierdził, że dziwi się, że przybyli miłośnicy proszą o ten kawałek, bo powinni wiedzieć, że zawsze grają go na końcu. „Chcą po prostu się nas pozbyć!” skwitował w swoim monologu wokalista. Tymczasem Zdrajcy Metalu wcale nie chcieli się zbierać, bisy rozpoczął sam Kazon stając wraz ze swoją gitarą samotnie na środku sceny. Nagle do uszu słuchaczy dobiegł wszystkim świetnie znany riff autorstwa AC/DC, był czas, żeby z pełną mocą zagrać “Piorun“.

Drugim z utworów zagranych na dogrywkę była ostatnia ballada tego wieczoru, pochodząca z płyty Ranka w Ciemość wspaniała opowieść o „Koniu na białym rycerzu”, podczas której mieliśmy okazję posłuchać Żurka nie na bębnach, a na flecie oraz… na żabie!? Było to na tyle specyficzne, że nie da się tego obrać w żadne słowa. Na sam koniec nadszedł czas na długo wyczekiwany Minerał, w trakcie którego muzycy pożegnali się z publicznością, bawiąc się, wygłupiając i po prostu wybornie się bawiąc.

Oczywiście po skończonym koncercie podziękowali osobiście fanom rozdając kostki gitarowe, pałeczki perkusyjne i setlisty, przytulając się, podpisując fanty i robiąc sobie zdjęcia z obecnymi przy scenie słuchaczami. Warto wspomnieć o jednym ze słuchaczy, kilkuletnim chłopcu, który przyszedł na koncert wraz z ojcem. Młodzieniec na tyle wyróżniał się z tłumu, że wrócił do domu z frotką, którą dostał od Artura.

Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić i koncert można było uznać za zakończony. Pozostała po nim jednak masa dobrych wspomnień, do czego przyczynił się też Bruklin oraz zaskakująco małe opóźnienia. Jeszcze w drodze do szatni ludzi dalej śpiewali największe hity Nocnego, co wyraźnie pokazuje, że nastroje były niezwykle dobre. Muzycy też bawili się wspaniale, co można wyczytać z ich twarzy na poniższych zdjęciach.

Filip Cierpisz
fot.: Filip Cierpisz