Mocne uderzenia brzmień core’owych, potężne tupnięcia nogami, zagraniczne gwiazdy – tak wyglądał poniedziałek w Studenckim Klubie Kwadrat w Krakowie. Wielu z obecnych na wydarzeniu wychodziło ze łzami radości w oczach, wciąż nabuzowani muzycznymi emocjami.
Ostatnie wydarzenia w Klubie Kwadrat w Krakowie można by opisać jako wewnętrzne uwolnienie się ludzi. Każdego dnia żyjemy w ogromnym stresie oraz biegu, w końcu mogliśmy nacieszyć się muzyką, odpocząć, a przede wszystkim wyzwolić się z cielesnych więzów, dać się ponieść. Zapewne obsługa oraz ochrona Klubu nie raz widziała jak publika szaleje, ponieważ w tym wyjątkowym miejscu często mają miejsce świetne koncerty rockowe czy metalowe. Tym razem na scenie Klubu Kwadrat zagościli jako support Port Noir, Novelists oraz gwiazda wieczoru – Imminence.
Gdy przybyliśmy na miejsce pierwszym co nam się rzuciło w oczy była kolejka osób oczekujących na wejście. Stosunkowo szybko, już o 18:30, zaczęto wpuszczać ludzi, choć wydarzenie rozpoczynało się o 20:00. Oczekiwanie i niecierpliwość wzrastały. Weszliśmy do sali koncertowej, gdzie wszystko było przygotowane na przyjęcie pierwszego zespołu, którym planowo był Port Noir, szwedzcy kompani Imminence. Co niemal zaskakujące tercet rozpoczął swój występ idealnie o czasie, muzyków powitano ogromnymi owacjami. Starali się rozruszać publikę swym old-schoolowym rockiem pomieszanym z elektrycznymi bitami. Z każdym nowym utworem coraz więcej osób bawiło się przy ich muzyce, jednak największa ekstaza nastąpiła przy kawałku Young Bloods. Niesamowity widok ludzi pokazujących kim są, tak jak wykrzyczeli to z siebie Port Noir.
Dzięki dobrej organizacji nie trzeba było długo czekać na drugi support, czyli francuski zespół Novelists. Na początku sądziłam, że przez wyśpiewanie pierwszych wersów Lost Cause w ich ojczystym języku, cały występ będzie na tym bazować. Jednak już po dwóch wersach artyści powrócili do dobrze nam znanej, anglojęzycznej wersji utworu. Mocnym wokalem oraz muzyką, która przechodziła przez ciało, serce i duszę, utworami takimi jak Gravity czy Souvenirs zostawili pamiątkę w ludzkich umysłach i sprawili, że audytorium straciło poczucie grawitacji. Co odważniejsi dosłownie nosili się wzajemnie na rękach, płynąc przez morze dłoni. Niesamowite riffy gitarowe, wybitne solówki oraz interakcje z przybyłymi zapewniły zespołowi nowych fanów. Jednocześnie świetnie rozgrzali publikę przed przybyciem głównej gwiazdy wieczoru i głównego powodu wyprawy do Krakowa – Imminence.
Po ponad dwóch latach powróciły międzynarodowe trasy koncertowe, dzięki czemu zawitali do nas szwedzcy muzycy z zespołu Imminence. Występ był poświęcony trasie promującej ich ostatnią płytę Heaven In Hiding. Wokalista Eddie Berg starał się używać polskich zwrotów, by złapać lepszy kontakt z widownią, choć i bez tego chemia byłaby na wręcz niespotykanym poziomie. Swą grą na skrzypcach, ruchem scenicznym, otwartością i mocnym wokalem zahipnotyzował fanów. Muzycy nie bali się interakcji z publicznością, z chęcią wielokrotnie rzucali się w tłum, czy przytulali słuchaczy w trakcie gry.
Przy Ghost, Disconeccted i Erase sama zaczęłam czuć jak jakaś niespodziewana siła i energia pragnie się uwolnić. Miałam ochotę wskoczyć do tłumu, by się z nimi bawić i dać się ponieść. Kiedy Eddie zaczął zapowiadać kawałek Lighthouse nie wytrzymałam, wyzwoliłam się! Wokalista poprosił aby wszyscy obecni kucnęli i na znak wyskoczyli najwyżej jak się da. Każdy czuł to podekscytowanie na myśl o zerwaniu kajdan. Wszyscy obecni przez całe wydarzenie byli jednością.
Najbardziej jednak poruszyłam się przy piosence This Is Goodbye w wersji akustycznej. Nigdy w życiu nie słyszałam piękniejszego wykonania. Ten utwór ma dla mnie szczególne znaczenie ponieważ dzięki niemu pokochałam Imminence. Słysząc jak Eddie śpiewa na żywo tę kompozycję tak delikatnie i pięknie sprawiło, że łzy zakręciły mi się w oczach. Spore znaczenie miała też gra na gitarze akustycznej Haralda Barreta, który miał na głowie otrzymany od fana (Maksa Wajchy) wianek z niebieskich róż. To wszystko pokazywało, że nawet w duszy metalowca, core’owca i innych stygmatyzowanych społeczności jest miejsce na chwilę spokoju i ciszy.
Przez cały występ bandu fani domagali się Temptation. Chłopaki zagrali nam to dopiero jako ostatni kawałek bisu. Jednak publiczność przypomniała im, że są w Polsce, gdzie są najwierniejsi fani, którzy nie pożegnają swoich idoli bez walki o choćby jeszcze jeden kawałek. Widząc reakcję tłumu, Szwedzi tak się rozochocili, że zaśpiewali jeszcze raz This Is Goodbye ale już w normalnych mocnych brzmieniach! Przy tym wykonaniu aż dostałam ciarek, w sumie tak samo jak wcześniej przy Infectious czy Paralyzed. Klasę artystów podkreśla fakt, że po wszystkim, wyszli do publiczności, pozować do zdjęć i porozmawiać z każdym chętnym!
Podsumowując ten wieczór, emocje, które wówczas czułam wracają do mnie. Powyższe słowa to i tak zaledwie ułamki tego co chciałabym przelać do tekstu, jednak chcąc przekazać to wszystko, musiałabym napisać książkę! Masa emocji i wyjątkowa chęć dołączenia do tłumu, wraz z poczuciem jedności sprawiły, że chcę się jeszcze wybrać na koncert organizowany przez KnockOut Productions. Do kolejnego wydarzenia pozostaną mi tylko wspomnienia, zdjęcia, które możecie zobaczyć poniżej oraz kostka gitarowa od Alexa Arnoldssona.
Sara Rostkowska
Fot.: Filip Cierpisz