“Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. – To razem właśnie mamy tyle (…) żeby założyć wielką fabrykę”. To zdanie wielokrotnie zabrzmiało na deskach teatru. A jak było w przypadku twórców “Ziemi obiecanej”? – Oni mieli dużo i zrobili dobry teatr. 

 

Spektakl w reżyserii Piotra Ratajczaka rzuca nowe światło na zakurzoną już “Ziemię obiecaną”. Epicka powieść Władysława Reymonta powstała w 1899 roku, a od premiery jej najsłynniejszej adaptacji – filmu Andrzeja Wajdy mija już 47 lat. Czy po takim czasie historia dość mocno osadzona w swoich realiach może być dalej aktualna? Ratajczak i opolska grupa aktorów udowadniają, że tak. 

 

Zdecydowanie należy wyróżnić dynamikę, z którą nieodłącznie kojarzymy reżysera. Dzięki niej spektakl wciągał z każdą minutą coraz bardziej. Osobiście nie przepadam za przedstawieniami bez przerwy w środku, bo trudno mi utrzymać uwagę przez 2 godziny lub więcej. U Ratajczaka jednak siedzę jak zaczarowana i chłonę przekaz płynący ze sceny, nawet nie odczuwając kiedy mija mi ten czas. Uważam to za wielką zaletę. Dzięki zabiegom reżysera widowisko jest jak najbardziej atrakcyjne dla współczesnego odbiorcy. 

 

Ogromną rolę odgrywa tu ruch sceniczny, który nadaje całości rytmu i tempa. Choreografki Aleksandra Osowicz i Magdalena Fejdasz naprawdę solidnie wykonały swoją pracę, bo ruch w scenach zbiorowych nie tylko był efektowny, ale również zdawał się podsuwać podprogowy przekaz. Jaki? Sugestywne posuwiste ruchy miednicą przywodziły na myśl akt seksualny, w którym jesteśmy jedynie bierni, a wręcz wykorzystywani. W tym kapitalistycznym kontekście wykorzystują nas na kasę oczywiście i nic w tym nowego, bo elity nieustannie i niezmiennie to robią. Ruch w tym spektaklu jest bardzo wszechstronny i wielofunkcyjny, bo oprócz opisanej konwencji stylistycznej mamy też choreografię geometryczną, która obrazuje pracę w fabryce. Sekwencje pracy beznamiętnie się powtarzają, a wszystko chodzi jak w zegarku. 

 

Przedstawiona historia dobrze obrazuje nierówności i niesprawiedliwość kapitalistycznego systemu. Każdy próbuje się jakoś wyrwać i piąć w górę. Po trupach, rzecz jasna, bo cytując Reymonta “Dla mądrych jest zawsze dobry czas. – A kiedyż będzie dla uczciwych? –  (…) oni mają niebo, po co im dobre czasy.” I w kluczu takiej wymowy głównym motywem muzycznym jest utwór “Everybody Wants To Rule The World” zespołu Tears for Fears. Cały spektakl jest bardzo muzyczny – trochę jak musical, ale bez śpiewania. Uważam, że warstwa muzyczna pasuje do całości, ponieważ podkręca tempo i atmosferę. 

 

“Ziemia obiecana” jest wyreżyserowana w konwencji teatru formy. Aktorzy niemal nie schodzą ze sceny i są w ciągłym ruchu. Poza graniem swoich kwestii pełnią rolę żywej scenografii. Tworzą pracującą fabrykę, będąc niczym trybiki w wielkiej maszynie. Robią przy tym dużo szumu, ale moim zdaniem to jak najbardziej się broni obrazując zgiełk fabryczny i ciągły pęd. 

 

To właśnie pęd jest jednym z głównych haseł, które przychodzą do głowy w trakcie oglądania.  Bohaterowie nieustannie gonią za pieniędzmi i swoimi nieposkromionym ambicjami. Ze sceny bije desperacja i zachłanność. Reymontowskie postacie są zepsute i przez to ciężko nam komuś kibicować. Jak obronić takie założenie, żeby widz po 10 minutach mnie miał dość głównych bohaterów? – Ekspresją i pasją malującą się na twarzach i w ruchach aktorów. Świetnie oglądało mi się trio sceniczne w składzie Kacper Sasin (Karol), Radomir Rospondek (Moryc) i Konrad Wosik (Maks), które potrafiło mnie skłonić do śledzenia losów tych bohaterów. Nie lada zadanie miały też aktorki, bo grane przez nie kobiety były naiwne, zdesperowane i pomiatane w tym męskim świecie. Mimo to, grane role naprawdę wciągały, a emocje przekazywane przez aktorów i aktorki nadawały postaciom prawdziwości i wiarygodności. Wspominamy już pęd i ruch zostały także zwizualizowane poprzez wykorzystanie obrotowej platformy. Niby znany teatralny zabieg, ale uważam, że i tak robi wrażenie. 

 

Spektakl bardzo mi się podobał i w przystępnej formie podał historię Władysława Reymonta. To dwugodzinne widowisko było dla mnie zarówno dobrą zabawą, jak i prowokacją skłaniającą do przemyśleń. 

 

A jakie wrażenia mają pozostali widzowie:

 

 

Po spektaklu odbyła się rozmowa z twórcami i aktorami, podczas której reżyser opowiadał o pewnym niezrealizowanym pomyśle scenicznym:

 

 

Padło również pytanie o to, jak aktorki czuły się odgrywając swoje role. Role kobiet, które są gotowe zrobić wszystko dla mężczyzn i przez tych mężczyzn cierpią.
Odpowiadają Katarzyna Osipuk (Anka),  Magdalena Maścianica (Mada) oraz Kacper Sasin (Karol):

 

 

Nieodłącznym punktem rozmów po spektaklu są pytania od widzów. Jedna z widzek dopatrzyła się ciekawego tropu interpretacyjnego, na który odpowiedział reżyser: 

 

 

Marta Konsek
Fot.: Edgar de Poray